Posłowie

wtorek, 25 grudnia 2018

Kiedy nie wiadomo, od czego zacząć, to najlepiej od pogody. Oczywiście nie będę rozwodzić się o pogodzie za oknem, ale nie wiedziałam jak zacząć. 
Jako że to koniec, chciałabym dodać coś od siebie i będzie mi miło, jeśli zechcecie przeczytać jeszcze posłowie, nawet jeśli jest trochę przydługie i dmie sentymentem. Musicie mi to wybaczyć. 
Oto jestem, w tym właśnie miejscu, krótko po zakończeniu Różowej koszuli. Chyba wciąż nie wierzę, że tego dokonałam i udało mi się skończyć ten tekst. Jest radość, że dotrwało się do końca, a jednak pozostaje smutek, że trzeba się z tą historią rozstać. Nie wiem, czego w tym przypadku jest więcej; chyba satysfakcji, że mimo wszystko mi się udało. Jeśli ktoś myślał, że tego nie dokonam, to przykro mi, ale zadarł z nieodpowiednią szwamką! Podobno cierpliwości mi nie brakuje, jak widać potrafię też wykrzesać z siebie zapał, ale to chyba jednak wytrwałość sprawiła, że dotarłam do końca. 
Pięć lat, a w zasadzie pięć i pół roku, minęło od momentu opublikowania prologu aż do epilogu. To naprawdę bardzo długo. Nie wszyscy wiedzą, że pierwszy prolog pojawił się wczesną wiosną 2012 roku, wtedy jeszcze na Onecie, trochę wcześniej na moim prywatnym blogu pojawił się pierwszy fragment (trochę wyrwany z kontekstu fragment o oczach Konrada podobnych do dwóch jezior ukrytych w lesie), a jakieś zalążki pomysłu, który dopiero później przekształcił się w Różową, powstawały jakoś w 2010. To naprawdę bardzo długo, prawda? Nie będzie więc dziwiło, jeśli powiem, że Różowa koszula jest dla mnie opowiadaniem szczególnym, wyjątkowym i bardzo osobistym. Przez lata wszystko ewoluowało. Pamiętacie teledysk Leony Lewis do piosenki Better In Time? Koń i pałac są dość oczywiste, a tak się złożyło, że kilkanaście lat temu byłam w pałacu w Pożarowie, który mógł posłużyć za wdzięczną lokalizację. A kojarzycie Trylogię husycką Sapkowskiego? Cóż, Reynevan był inspiracją do stworzenia Konrada. Kto by pomyślał, że miał mieć na początku na imię Emil, bo usłyszałam to imię w BrzudUli. Szczerze powiedziawszy nie pamiętam skąd wzięło się imię Konrad, natomiast Hanka była początkowo Anką. Skoro poruszyłam temat inspiracji, to jak zwykle najlepsze czerpie się z życia. Remont dworca we Wronkach naprawdę się odbył, budynek był nieczynny przez rok i pamiętam te dni, kiedy przy minus dwudziestu stopniach stałam na peronie, czekając na pociąg do Poznania. Frida była zainspirowana srokaczem, którego naprawdę spotkałam w Pożarowie, jej imię zapożyczyłam od Fridy Gustavsson, która „pozowała” jako Hanka we większości szablonów. Pałac w Pożarowie, jak wiecie, istnieje naprawdę, jest teraz w prywatnych rękach, ale trudno znaleźć informacje, co teraz tam się dzieje. Lokalizacje, gdzie mieszkają bohaterowie są prawdziwe, dom Czyżewskich (prawie) widzę z okna swojego starego pokoju. Tatuaż Konrada z sikorką jest tym, który sama chciałabym sobie zrobić; na przedramieniu, tam, gdzie ma wytatuowaną podkowę, chciałabym wytatuować gwiazdkę. Kowal jest weganinem dlatego, że chciałam pokreślić jego dziwność; cóż, chociaż bardzo nie lubię tego określania, dla uproszczenia mogę powiedzieć, że teraz jestem weganką. I coś, co może Wam się nie spodobać: Czarek był inspirowany prawdziwą osobą. Nigdy jednak nie doszły mnie słuchy, aby uderzył swoją dziewczynę, ale bardzo możliwe, że kiedyś to zrobił. 
Czy o czymś wiedzieliście? 
A co ze mną? Co z Marceliną, co ze szwamką, która zaczynała jako Ninówa? Wbrew pozorom to całkiem istotne, jeśli chodzi o to opowiadanie, bo kiedy zaczynałam pisać Różową koszulę, byłam studentką, mieszkałam z tatą i tak naprawdę wiedziałam bardzo niewiele o życiu. Jasne, miałam mnóstwo różnego rodzaju doświadczeń, ale z perspektywy czasu stwierdzam, że byłam po prostu gówniarą. Później, przed rozpoczęciem ostatniego roku studiów, przeniosłam się już na stałe do Poznania, po magisterce od razu zaczęłam pracować i wtedy zaczął się kryzys, który trwał przez dwa lata (nie oszukujmy się, ten jeden rozdział opublikowany w połowie, niczego nie zmienia, bo był jeden, a przerwa tak naprawdę była dwuletnia). Teraz, kiedy to piszę, siedzę w moim starym pokoju, który już dawno nie wygląda tak jak kiedyś, a ja jestem tutaj tylko gościem, który przyleciał na święta do rodziny, do Wronek. Rok temu, po długich dziewięciu miesiącach mieszkania bez mojego chłopaka, opuściłam poznański Łazarz i przeprowadziłam się do Edynburga, gdzie musiałam odnaleźć się w życiu na nowo (żeby było jasne – nadal jestem z tym samym facetem, a przeprowadzka wzięła się stąd, że mój doktor nauk jest pracownikiem naukowym na Uniwersytecie Edynburskim). Najwidoczniej przeprowadzka do Szkocji w jakiś sposób pomogła w powrocie do pisania, z czego niesamowicie się cieszę (może brak własnego komputera pomógł bardziej, bo jak nie ma na czym pisać, to aż chce się pisać, prawda?). Poza tym życiowo jestem w zupełnie innym miejscu, niż byłam pięć lat temu. Zabrzmi to bardzo patetycznie, a jak wiecie (lub nie) ja bardzo patosu nie lubię, jednak przez te pięć lat, a szczególnie przez ostatnie trzy, sama musiałam przejść długą drogę. Cały czas nią podążam, wiem, że przede mną jeszcze wiele do zrobienia, do przeżycia, do nauczenia się. Mając dwadzieścia osiem lat zdaję sobie sprawę lepiej, że nic nie wiem o życiu, niż mając dwadzieścia trzy. Zaczynając pisać, byłam w wieku Hanki, teraz jestem starsza od Konrada w opowiadaniu – mogę patrzeć na nich jak na dzieciaki. 
Być może ze względu na to, że planowałam Różową koszulę tak długo, od samego początku była dla mnie czymś szczególnym. Teraz dochodzi coś jeszcze. Znacie to uczucie, kiedy opowiadanie się mści? Kiedy sytuacje, w których znaleźli się bohaterowie, później przytrafią się naprawdę? Dobrze, wiem, może nie ma takiej skali jak w opowiadaniach, bo nie ma takich dramatów, ale Konrad Czyżewski zapewne śmieje się do teraz, widząc, jak podobnych wyborów sama musiałam dokonywać. Swoją drogą ja już dawno przestałam się oszukiwać i wiem, że Różowa koszula to opowiadanie o Konradzie. I niestety, jak bardzo mocno nie lubiłabym Hanki, to i tak stwierdzam, że ona mogłaby być tutaj postacią poboczną, sorki, Hanka. I, tak, wiem, ona też musiała przejść swoją drogę, ale nie czuję z nią aż takiej więzi jak z Czyżewskim. Proszę się nie śmiać, nic na to nie poradzę, że czasami mam ważenie, że Konrad jest męskim odpowiednikiem mnie samej. 
Skoro już przy Konradzie jesteśmy, to myślałam o tym, co zmieniłabym, gdybym musiała pisać to opowiadanie na nowo. Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to perspektywa jednej osoby i byłaby to tylko perspektywa Konrada. Jeśli ktoś woli kobiecą perspektywę, to mogę uspokoić, że nie planuję żadnych rewolucji – obie zostają, ale ta męska, choć czasem trudniejsza do napisania, ze względu na samego bohatera jest mi bliższa. Po drugie: wywaliłabym połowę bohaterów. Strzeżcie się tłumów w opowiadaniach! A już szczególnie byłych dziewczyn. A tak serio, postaci jest tutaj bez liku i spokojnie napisałabym to opowiadanie bez potrzeby angażowania tak wielu bohaterów, tym samym pobocznych wątków. Po trzecie: poszperałabym trochę lepiej w otchłaniach internetów, aby niektóre wątki nie odbiegały od rzeczywistości. Pięć lat temu nie myślałam o tym, żeby zrobić research, dlatego mogę jedynie prosić przymknięcie oka na niektóre sprawy. Ale nie ma chyba co przesadzać, prawda? Akurat Różowa koszula swoimi niedociągnięciami nikomu krzywdy nie robi, ale gdybym miała wszystko prostować, zmieniłaby mi się fabuła, dlatego tym bardziej nie chciałabym tego robić. Po czwarte: nie wszystkie wątki są dokończone. Starałam się wyjaśnić wszystko jak najlepiej, jednak gdybym chciała wyprostować wszystko-wszyściutko, pisałabym przez kolejne dwa lata (a tego bym nie zniosła!). Kiedy dość zdesperowana zasiadałam do pisania w grudniu zeszłego roku, postanowiłam, że skoro to opowiadanie zasługuje na zakończenie, dokończę chociaż główny wątek. Ostatecznie wyszło trochę więcej, także w tym przypadku zrealizowałam swój plan z małą górką. Jeśli kogoś naprawdę interesowałby szczegóły, to można zapytać w komentarzu, jeśli nie będą to zbyt abstrakcyjne pytania, to mogę spokojnie odpowiedzieć. 

Jest natomiast jedna rzecz, której bym nie zmieniła: moich Czytelników. Muszę przyznać, że jestem naprawdę szczęściarą, skoro w ciągu tych pięciu lat zebrało się tutaj naprawdę sporo wspaniałych osób. Wiem, że nie wszyscy dotrwali do samego końca, ale wiem też dlaczego. Przykro mi, jeśli kogoś zawiodłam nie publikując przez tak długi czas, ale musicie mi wierzyć, że to ja byłam najbardziej zawiedziona sobą. Całkiem niedawno, odgrzebując stare opowiadania, znalazłam fragmenty pisane w czasie posuchy na blogu i przypomniałam sobie, że cały czas miałam nadzieję, na dokończenie tego opowiadania. Chciałam to zrobić przede wszystkim dla siebie, jeśli jednak miałabym podarować odrobinę rozrywki komuś innemu, tym bardziej miałam motywację, aby to robić. Niestety nie zawsze starczało mi sił, czasami przegrywałam sama ze sobą, dlatego tym bardziej teraz mam satysfakcję, że jednak się udało! 
Tymczasem mam dla Was jedno słowo: dziękuję! Dziękuję Wam wszystkim! Że komentowaliście, że czytaliście, że byliście! To naprawdę niesamowite! Mam nadzieję, że z częścią z Was spotkam się też w innych miejscach! 
Przy okazji chciałabym podziękować kilku osobom z osobna. 
Marta (marcia crocs) – za naszą wspólną motywację, rok temu, teraz i nieustannie. Bez Ciebie pewnie nie wróciłabym do pisania. Już chyba za to mogę zapraszać Cię na kawę do końca życia! I za to, że mogę patrzeć, jak sama cudownie się rozwijasz i jesteś coraz lepsza! 
Kasia (Joanna) – za cierpliwość, zaufanie i dobre rady, których jeszcze do niedawna nie rozumiałam. Nadal uczę się pokory, nadal uczę się pewności siebie, a przede wszystkim uczę się równowagi między nimi dwoma. Chciałabym, żebyś chociaż trochę była ze mną dumna. 
Ludka (kiedyś Elle, teraz KorpoLudka) – za bycie pierwszą osobą, która dowiedziała się o moich planach na to opowiadanie i poznała Konrada zanim pojawił się w jednym z rozdziałów Fabryki dziur. Nie wiem, czy to przeczytasz, bardzo możliwe, że tutaj już nie zaglądasz, ale dziękuję, że kilka lat temu mogłam się z Tobą dzielić moimi pomysłami, a Ty niesamowicie mnie inspirowałaś. Zresztą nadal to robisz, jednak wtedy, gdy zaczynałam pisać Różową, szczególnie. 
Natalia (teraz fantomowa) – za to, że jesteś, tak po prostu! Twoje entuzjastyczne komentarze to jest życie! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to dzięki opowiadaniom mogłam Cię poznać! 
Kasia (Flaven) – za niesamowite komentarze, dzięki którym odzyskuję nadzieję, że to co, robię, robię dobrze (i wiem, że nie tylko ja!). Czasami mam wrażenie, że czytasz mi w myślach, ale to dobre uczucie!
I wszystkim, naprawdę wszystkim którzy przez te lata tutaj się pojawiali. Chciałabym podziękować każdemu z osobna, ale to chyba niemożliwe. Dlatego dziękuję, dziękuję, dziękuję! 

Na koniec chcę wspomnieć o tym, co będzie się działo teraz, gdy już zakończyłam Różową koszulę. Niektórzy już dowiedzieli się, że planuję opowiadanie, gdzie Kowal będzie głównym bohaterem. Zanim jednak ktoś zechce zasypać mnie pytaniami, kiedy to będzie, odpowiadam: nie wiem dokładnie. Plan na to opowiadanie mam bardzo, hm, wstępny i wymaga on dopracowania, więc na pewno nie zacznę pisać czegoś, co ledwo się trzyma kupy. Wiem, że to uciążliwe, ale dobrze obserwować pozostałe blogi, socjal media, aby dowiedzieć się szczegółów. Najpierw pojawią się inne opowiadania, ale o tym za chwilę. Obiecałam, że po zakończeniu Różowej, pojawi się ona na Wattpad, dlatego zainteresowanych odsyłam TUTAJ. Jak wspominałam, wprowadzę kilka drobnych poprawek, ale żadne z nich nie będą zmieniać fabuły. 
Już niedługo zabieram się za Zachowując dystans (blog / wattpad), dlatego też już serdecznie zapraszam, niedawno pojawił się prolog. Mam nadzieję, że jak najszybciej zacznę pisać Samoloty z papieru (blog / wattpad) – w przeciwieństwie do Dystansu, Samoloty mają być trochę dłuższym opowiadaniem (chociaż mam nadzieję, że jednak mniej niż czterdzieści rozdziałów), w dodatku, ze względu na moje obecne miejsce zamieszkania, główna akcja opowiadania będzie osadzona w Edynburgu. 
Zawsze można do mnie napisać na maila: schwammka@gmail.com; przede wszystkim jednak zapraszam na Twittera, tam na bieżąco można dowiedzieć się, jak wyglądają opkowe i nie tylko postępy, także nie wiem, co jeszcze robicie, kiedy nie ma Was na Twiterze. Mogą Was ominąć moje wygłupy. Dajcie mi znać, jeśli traficie na tt z tego bloga! 

Mam jeszcze jedną prośbę. Jeśli dotarliście do końca, zostawcie nawet jednozdaniowy komentarz pod epilogiem albo tutaj, będzie mi bardzo miło, jeśli dacie mi znać, że przeczytaliście Różową koszulę. I pamiętajcie, to nie jest koniec, widzimy się w innych miejscach! 

Tymczasem pozdrawiam, 
Marcelina (szwamka)

PS Przepraszam, że tak się rozpisałam! Musicie mi wybaczyć!