Warszawa, 12 listopada 2009
Obudził mnie budzik oraz koszmarny kac. Ten drugi nie był spowodowany whisky – poprzedniego wieczoru wcale nie wypiłem aż tak dużo. Wolałbym jednak, aby głowa napierdalała mnie od przetrawionego alkoholu.
Natychmiast po przebudzeniu wróciły obrazy z wczoraj. Zielony płaszcz rozzłoszczonej Oli prowadzącej samochód w prawie kompletnej ciszy przez całą drogę z Poznania do Warszawy. Potargana czupryna Miśka chwiejąca się nad zamglonymi oczyma. Pijackie wrzaski kolegów mojego brata w ciasnym studenckim mieszkaniu. Świętomarciński rogal jedzony prosto z tytki. Oraz miękkie, jasnoróżowe usta całowane po raz pierwszy.
Ze wszystkich wczorajszych wspomnień najbardziej chciałem zapomnieć o tym ostatnim, ot tak, chociażby dla świętego spokoju. Tymczasem doskonale pamiętałem twarz drobnej blondynki. Wpatrywała się bowiem we mnie z taką fascynacją, jak jeszcze nikt nigdy wcześniej, więc niemożliwym było wyrzucenie tego obrazu z pamięci. To nie mogło być prawdziwe, to niemożliwe, aby ktoś obdarzył mnie tak szczerym uczuciem. Jej wyobraźnia musiała płatać figle, więc pomyliła mnie ze swoim wyobrażeniem o Konradzie Czyżewskim.
A ja, mimo przeczucia, że wzięła mnie za kogoś innego, z jakiegoś egoistycznego powodu musiałem spróbować, jak smakuje Hanka. I smakowała dobrze. Zaskakująco dobrze. Tylko dlaczego pojawiły się wyrzuty sumienia, że ją pocałowałem? Przecież to był tylko niewinny pocałunek, prawda?
Obróciłem się na bok – po drugiej stronie łóżka, nieczuła na budzik spała Ola, oddychając miarowo i spokojnie. Wieczorem nie miałem ochoty na kłótnię o dzielenie jednego łóżka czy mieszkania w ogóle. Wiedziałem, że Olka nie miałaby u kogo przenocować, a przecież nie byłem aż takim dupkiem, aby wyrzucić ją w nocy na ulicę. Nastał jednak nowy dzień.
Zszedłem z antresoli, bo do życia potrzebowałem kofeiny. Trudno pozbyć się długo pielęgnowanego nawyku, dlatego w dzbanku znalazło się wystarczająco dużo kawy dla dwóch osób – zrobiłem to zupełnie bezmyślnie. Wystarczyło mi kilkanaście minut, aby przygotować biedną jajecznicę z tego, co znalazłem w lodówce, ogarnąć się i być gotowym do wyjścia. Z jednego powodu cieszyłem się, że zostałem przywieziony do Warszawy: mogłem pójść na zajęcia i właśnie tym zająć myśli.
Zakładałem właśnie kurtkę, kiedy na dole pojawiła się zaspana Ola. Nie dziwiło mnie, że miała na sobie jedną z moich koszulek, bo zawsze po każdej sprzeczce którąś z nich podkradała. Powtarzałem jej, że wygląda w nich lepiej niż ja, więc ona wzięła to sobie do serca i gdy byłem zły, starała się mnie udobruchać tym widokiem – tym razem jednak nie zadziałałaby na mnie żadna z jej kobiecych sztuczek.
– Czy dla mnie też zaparzyłeś kawy? – zapytała lekko Ola, w jej głosie usłyszałem wyjątkową pewność. Przyjrzałem się i zauważyłem satysfakcjonujący uśmieszek, który wymalował się na twarzy Oli zaraz po zerknięciu na dzbanek.
– Wychodzę na uczelnię – mruknąłem od niechcenia. – Kiedy wrócę, ma cię tutaj nie być.
– Przepraszam? – ożywiła się Ola. Przystanęła przy kuchennej wyspie i z dłońmi wspartymi o biodra przyglądała się z oburzeniem w oczach, jak szykowałem się do wyjścia. Jej bojowa postawa nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia.
– Nie wiem, czy przeprosiny coś zmienią – odparłem wymijająco.
– Może po prostu porozmawiamy, co? – powiedziała pogardliwie.
– Chyba nie mamy o czym rozmawiać – rzuciłem, spoglądając na Olę nieco protekcjonalnie. Planowałem wyjść z mieszkania bez słowa, ale nie potrafiłem się powstrzymać, by nie przypomnieć Olce, co o tym wszystkim myślałem. Nawet jeśli budziło to we mnie potworną złość. – Masz jakieś usprawiedliwienie dla swoich kłamstw? Kłamałaś na temat swoich studiów i pracy. I okej, jestem w stanie uwierzyć, że tobie samej było trudno pogodzić się z własnymi porażkami. Powiem więcej – zrobiłem znaczącą przerwę – rozumiem to. Ale dlaczego okłamałaś mnie o tej cholernej ciąży?
– Powiedziałam ci przecież – wysyczała. W obronnym geście założyła ręce na piersi. Przymknąłem na moment oczy, starając się przypomnieć sobie naszą ostatnią rozmowę. A raczej kłótnię, bo z rozmową nie miało to wiele wspólnego.
– Żeby nas to zbliżyło? – przypomniałem jej własną odpowiedź. To tłumaczenie zakrawało na absurd, nie potrafiłem uwierzyć, że właśnie tym kierowała się w swoich decyzjach. – Żebym kolejny raz dał nam szansę? Nam obojgu i temu dziecku? Żebym mógł cierpieć, kiedy powiesz mi, że poroniłaś? – wyliczałem, a na twarzy Oli pojawił się jeszcze większy grymas.
– To nie tak… – zaprotestowała słabo, ale ja byłem już tak nakręcony, że nie pozwoliłem jej dojść do słowa i kontynuowałem:
– Czy może w tym czasie naprawdę chciałaś zajść w ciążę i zrobić ze mnie kompletnego idiotę?
– Może gdyby dało się z tobą normalnie porozmawiać, nie musiałabym się uciekać do takich kłamstw – zarzuciła mi Ola, co zupełnie mnie rozśmieszyło. – Co cię niby tak bawi? Mówiłam, że chcę cię zatrzymać, bo cię kocham, Konrad – odpowiedziała desperacko.
Musiałem przyznać, że była dobra w te klocki. Niejednokrotnie widziałem już to przedstawienie i za każdym razem dawałem się nabrać. Upłynęło trochę czasu od poznania Oli Witkowskiej, zanim wiele sobie uświadomiłem, ale akurat co do jednego nie miałem już wątpliwości:
– Ty mnie nie kochasz – powiedziałem z obrzydzeniem w głosie. – Ty kochasz tylko swoje własne wyobrażenie o mnie.
– Że co? – prychnęła. – Och, naprawdę – dodała kpiąco po dłuższej chwili – ta dziewczynka jest niezłą poetką, skoro tak zgrabnie to ujęła.
Słysząc to, odruchowo zagryzłem policzek od środka. Dobrze wiedziałem, że Ola nie odpuściłaby sobie, gdyby nie wypomniała mi pocałunku z Hanką.
– I myślisz, że co, Konrad? Że to niewinne dziecko potrafiłoby dać ci to, co dam ci ja?
– To niewinne dziecko, jak ją nazwałaś, przynajmniej było ze mną szczere – odparłem bez wahania. – Może twoje ciało mnie pociąga, ale nic więcej. Mimo że piękna zewnątrz, jesteś do cna zepsuta w środku.
Ola już chciała coś odpowiedzieć, ale nagle oboje skupiliśmy się na chrobocie w zamku w drzwiach. Zaraz potem w progu stanął Kowal – zmęczony, niewyspany, prawdopodobnie nietrzeźwy, ale za to wyjątkowo rozbawiony. Czasem żałowałem, że podarowałem mu klucze do tego mieszkania. Ola na jego widok westchnęła przeciągle i odwróciła się na pięcie w stronę szafki, by wyciągnąć kubek do kawy. Kowal, po zatrzaśnięciu za sobą drzwi, przystanął w półkroku, prawdopodobnie zaniepokojony moim spojrzeniem.
– Chyba jestem nie w porę – starał się zażartować. Przyglądał mi się chwilę, później zerknął na Olę i znów na mnie. Gdy już resztki jego głupkowatego uśmieszku odeszły w zapomnienie, przeniósł ponownie wzrok na dziewczynę, wycelował w nią palec i zapytał, wyraźnie zaniepokojony: – Czy kobiety w ciąży mogą pić kawę?
– W ciąży chyba nie – odparłem natychmiast, a Ola, chcąc udawać niewzruszoną, pomaszerowała w stronę schodów. – Kowalski, chcesz jej pomóc w wyprowadzce? – powiedziałem na tyle głośno, aby mieć pewność, że moja niedoszła narzeczona usłyszy każde moje słowo. – Ola, klucze zostaw u sąsiada!
Przeniosłem wzrok na Kowala, a on, mimo że wyglądał jak ktoś, kto chętnie przespałby się na mojej kanapie, posłusznie wycofał się z mieszkania. Milczał tak długo, aż wyszliśmy na ulicę. Przez dłuższą chwilę Kowal wydawał z siebie nieartykułowane dźwięki, zapewne zastanawiając się, które pytanie zadać jako pierwsze. Trochę ułatwiłem mu zadanie, oznajmiając:
– Nie, Ola nie jest w ciąży. Nigdy nie była. I musi się wyprowadzić, bo mam jej już serdecznie dosyć.
– No i skończyło się tatusiowanie – wyrzucił wreszcie z siebie, na co przewróciłem oczyma i ruszyłem w odpowiednim kierunku. Kowal poczłapał za mną. – Więc co? Już nie planujecie wspólnego życia we trójkę? Już nie będzie „żyli długo i szczęśliwie”?
Kowal wyraźnie ze mnie kpił, ale postanowiłem puścić uwagi mimo uszu. Myślał, że doskonale zna moją sytuację, jednak jemu żadna dziewczyna nigdy nie oznajmiła, że spodziewa się dziecka, więc gówno wiedział, co tak naprawdę przeżywałem. Nie potrafił tego zrozumieć ktoś, komu nie zależało na bliskich. Albo ktoś, kogo własna rodzina nie oszukiwała przez osiemnaście lat życia.
– Swoją drogą jak mogłeś mi nie powiedzieć, że wybierasz się do Poznania? – dodał Kowal, kiedy mnie trochę wyprzedził i chwilę szedł bokiem tuż obok – Wiedziałeś już wtedy, że Ola nie jest w ciąży?
– Wiem od kilku dni – bąknąłem.
– Ha! – wrzasnął mi nad uchem nad wyraz entuzjastycznie. – Wydało się, Konrad! Nie chciałeś, żebym wyhaczył najlepsze dziewczyny!
Jasne, Kowal cenił sobie kobiece towarzystwo, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że w ten dość pokraczny sposób próbował poprawić mi humor i żartował z szukaniem randki czy towarzystwa tylko na jedną noc. Zapewne sądził, że grobowa mina będzie gościć na mojej twarzy co najmniej do Gwiazdki; nawet lekko uderzył mnie pięścią w ramię, tak jak zawsze, kiedy (wręcz notorycznie) naśmiewał się z mojej powagi. Ja natomiast uśmiechnąłem się pod nosem i popatrzyłem na Kowala z rozbawieniem. To był odruch, bo wcale nie chciałem niczego sugerować, ale on znał mnie na tyle dobrze, aby domyślić się od razu. Wtedy już Kowal nie potrafił odpuścić i zaczął ciągnąć mnie za język.
– Jak ma na imię? – zapytał rozbawiony.
– Dajże spokój – poprosiłem. Starałem się zabrzmieć poważnie, ale uśmiech nie chciał mi zejść z twarzy. To tylko nakręcało Kowala. – Nic ci nie powiem, Kowalski – zaznaczyłem, wymierzając w niego palec.
– O, czyli jednak ktoś był – ucieszył się jak dziecko, a ja przewróciłem oczyma, uświadamiając sobie, że dałem się podejść. – Dlaczego nie chcesz nic powiedzieć?
– Bo do niczego nie doszło – starałem się odpowiedzieć bez emocji, nie chcąc zdradzać żadnych szczegółów. Cóż, poczułem dziwne ukłucie w żołądku, bo zabrzmiało to w moich ustach jak kłamstwo. – Nie ma czego rozpamiętywać.
– Rozpamiętywać? – zaśmiał się Kowal, wyraźnie rozbawiony. – No, Kondziu, zabrzmiało poważnie. A co? Ta dziewczyna złamała ci serce?
Posłałem mu niezadowolone spojrzenie. Kowal zdecydowanie wyciągał zbyt daleko idące wnioski. Zagalopował się z tym łamaniem serc, ja za to przesadziłem ze stwierdzeniem, że do niczego nie doszło. Zanim zdążyłem ugryźć się w język – bo przecież, szumnie to nazywając, moje życie uczuciowe nie powinno dawać Kowalowi powodów do przesadnej uciechy – wyjęknąłem:
– To nie tak. – Dłuższą chwilę milczałem, patrząc prosto przed siebie. Kowal też się nie odzywał, o dziwo. – Całowaliśmy się.
– Grubo – zakpił kolejny raz. – I to byłoby na tyle?
– Później wpadła Ola.
– Trójkąt?
– Przerwała nam, ty kretynie – warknąłem na niego.
– Czyli dlatego do niczego nie doszło – wywnioskował natychmiast. Miałem trochę inną opinię na ten temat, jednak nie chciałem wspominać, że już sam pocałunek dla Hanki był tym pierwszym, więc nawet nie przeszłoby mi przez myśl, aby zrobić następny krok. – Ale było fajnie?
– Bardzo – mówiąc to, doszedłem do wniosku, że powiedziałem prawdę. Żałowałem, że nie mieliśmy z Hanką chociaż jednej minuty więcej. To by niczego nie zmieniło, wczorajszy wieczór ostatecznie skończyłby się koszmarnie dla nas obojga, ale mielibyśmy dla siebie te sześćdziesiąt sekund więcej. – Było inaczej. Hanka jest… słodka. I naiwna.
I dokładnie tak smakuje, ale tego już nie odważyłem się wypowiedzieć na głos.
– Hanka? – zdziwił się Kowal. – Ta dziewczyna ze zdjęcia z Pożarowa? – zapytał.
Zaskoczył mnie, dlatego popatrzyłem na niego sceptycznie. Sam zdążyłem zapomnieć o jednym ze zdjęć składających się na kolaż. Może rzeczywiście kiedyś wspominałem o Hance, kiedy Kowal zawitał do Pożarowa, już nie pamiętałem dokładnie. W odpowiedzi jedynie skinąłem głową.
– Bierzesz długi rozbieg do tej dziewczyny – zażartował. Albo i nie żartował, trudno było wyczuć.
Zaśmiałem się, bo to brzmiało idiotycznie.
Hanka Wrońska i ja? Niemożliwe.
Jednak w głowie pozostało mi wyobrażenie o nas obojgu razem. Było ono jak mój pierwszy tatuaż: początkowo bolało, później się zagoiło, czasem zapomniałem o nim, gdy zakrywałem go rękawem, ale wciąż tkwił w tym samym miejscu. Zupełnie jak ta dziewczyna.
KONIEC
o matko! o matko! haha nie no żart... tak ładnie zakończony, że nie wiem nawet co powiedzieć, albo co napisać. Wyjaśnił się temat jego tatuażu i jak widać już wtedy ciągnęło Konrada do Hanki... coś czuję, że jak już na prawdę zakończy się ta historia, to ponownie na spokojnie ją przeczytam. Bo choć Hanka taka niewinna i naiwna jak to Kondrad o niej mówi, to jednak zasiała w nim ziarenko i wpadł jak śliwka w kompot :D a tak to sobie nie wyobrażał, że on i Wrońska a tu jednak zaskoczka. I również wyjaśniło się zdjęcie - Kowal jednak ma dobrą pamięć i już w sumie rozumiem dlaczego chciał tak namieszać. Pewnie chciał w końcu otrząsnąć własnym przyjacielem. No ale.. chyba zakończę bo ten komentarz kupy się nie trzyma... ale wybacz, mam wolne, święta zapasem i jak to bywa, tradycja musi być i grypa dopadła mnie standardowo w tym czasie :D
OdpowiedzUsuńAż chciałoby się napisać "Ach, Konradzie, Konradzie, żebyś tylko wiedział..."
OdpowiedzUsuńA tak całkiem poważnie - naprawdę nie spodziewałam się, że kolejny rozdział okaże się być epilogiem. Myślałam, że mam jeszcze co najmniej kilka rozdziałów mniej lub bardziej zakręconych perypetii z Hanką i Konradem w roli głównej, a tutaj takie zaskoczenie. Trochę mi smutno, wiesz, bo naprawdę polubiłam się z tą historią i jej bohaterami, ale to, co zrobiłaś jest jej idealnym zakończeniem. Albo inaczej - klamrą spinającą krętą i niełatwą, i naznaczoną fochami Hanki oraz niezdecydowaniem Konrada podróż, która rozpoczęła się jedenastego listopada w Poznaniu. Wszystko inne, po ostatnim rozdziale i wyznaniu miłości przez Konrada byłoby z pewnością zbyt słodkie, idyllyczne. I tak jak zawsze mam słowotok po przeczytaniu tekstu, tak teraz nie wiem, co mogłabym jeszcze napisać. Bo wszystko zamknęłabym w słowie: idealnie. Dlatego skończę na tym i pogratuluję ukończenia historii jeszcze w tym roku, tak jak sobie zaplanowałaś. A później pewnie zapytam o radę jak to uczynić i pozawracam głowę w związku z kolejnymi historiami, bo nie chciałabym na zbyt długo rozstawać się z Twoją twórczością ;)
Ale ładnie zakończone, to powiązanie prologu i epilogu jest fantastyczne! No właśnie, epilogu... Pamiętam jak Konrad pojawił się w Fabryce dziur, a potem jak czytałam pierwszy rozdział na ławce na Półwiejskiej w oczekiwaniu na koleżankę, kiedy to było, szmat czasu :D W opowiadaniu rozwinął się Konrad, rozwinęła się Hanka, a w życiu rozwinęłam się ja i śmieję się w twarz sobie czytającej pierwszy rozdział, bo w życiu by nie zgadła, co się wydarzy XD Różowa koszula to jedyny przypadek, kiedy byłam z opowiadaniem od początku do końca, czekałam (mniej lub bardziej cierpliwie) na każdy jeden rozdział, nawet jeśli komentowałam raczej sporadycznie, zwłaszcza pod koniec tej historii, ale... Bardzo serdecznie gratuluję Ci ukończenia RK, i to w dodatku przed końcem roku! Dziękuję Ci za całe to opowiadanie, za możliwość czytania go i za to, że postanowiłaś w pewnym momencie, że zasługuje ono na zakończenie. I mam nadzieję, do napisania, postaram się wyrabiać i być na bieżąco z chociaż jednym z nowych opowiadań. Pozdrawiam! <3
OdpowiedzUsuńOch, ale wzruszył mnie Twój komentarz! Dziękuję, dziękuję, jeszcze raz dziękuję, że tutaj byłaś! ❤️❤️❤️
Usuń