1. Fajerwerki

czwartek, 20 czerwca 2013

Hanka

Poznań, styczeń-luty 2013

Mówi się, że najtrudniej jest zacząć, zrobić ten pierwszy krok. Uznałam to za względne. Biorąc pod uwagę, że jakiś koniec może być zarazem początkiem czegoś innego – nowego, to w takim razie, wracając do punktu wyjścia, skoro początki są trudne, to końce również. Zagmatwana sprawa. Tak samo, jak moje życie.
Od początku roku, kilka dni po tym, jak wszyscy przeżyliśmy koniec świata, zaczęło ono przypominać karuzelę, która z każdym dniem rozpędzała się coraz bardziej. A wszystko przez słodkie i gorzkie uczucia. 
Jednej właściwej definicji miłości nie znalazłam, bo wciąż się miotałam pomiędzy dwoma. Kiedyś wyobrażałam to sobie zupełnie inaczej; jak na filmach i w tych wszystkich romantycznych książkach. Widzisz kogoś i zakochujesz się w ciągu piętnastu minut, a później towarzyszą ci spojrzenia, pocałunki, szybsze bicie serca, a do szczęścia potrzeba tylko obecności drugiej osoby. Nie musisz jeść, nie musisz pić, do życia wystarcza to, że oddychacie tym samym powietrzem. Odnajdujesz osobę, na którą tak długo się czekało, tę drugą połówkę soczystego jabłuszka. Świat nabiera różowych, cukierkowych barw. 
Pieprzona romantyczka ze mnie.
Tak właśnie myślałam do momentu, aż spotkałam Czarka.
Zacznijmy jednak od początku, czyli od Cezarego właśnie.
Poznałam go przez wspólnych znajomych na imprezie sylwestrowej. Ależ to oklepane! Nie był moim kolegą z roku, wykładowcą, nauczycielem, kelnerem, ani nawet szefem (bo nigdy nie pracowałam). Nie spotkałam go w żadnej knajpie czy w kinie, nie wpadłam na niego przypadkiem w czasie zakupów, nie urzekł mnie spojrzeniem zielonych tęczówek, ani nawet nie był tym złym chłopcem, w którym kochają się wszystkie kobiety niezależnie od tego, co zrobił. Żaden z niego artysta, pisarz, adwokat, ani nawet informatyk, o architekcie nie wspominając. O romantycznej historii nie mogło być mowy. Czarek – chłopak, którego spotyka się codziennie w tramwaju, mija na deptaku, widzi w piekarni, kupując pachnące bułeczki i pączki. To ten rodzaj mężczyzny, przy którym w końcu każda kobieta znajdzie swoje szczęście – to słowa mojej przemądrzałej siostry.
Wracając jednak do ostatniego sylwestra; na tę domówkę wybrałam się razem z moją przyjaciółką i jej chłopakiem, Ingą i Jankiem, czyli moimi współlokatorami. Byliśmy trochę zdesperowani. Właściwie to ja szalałam i chciałam koniecznie tego wieczora gdzieś wyjść i się naprawdę zabawić. Co prawda, samo opuszczenie mieszkania dobrej atmosfery gwarantować nie mogło, ale spróbować zawsze warto. Dlatego, po długich negocjacjach z moimi znajomymi, przyjęliśmy zaproszenie od kolegi Janka ze studiów. Przekonał nas fakt, że nie będziemy musieli kupować własnego alkoholu. Napić się za darmo? Zawsze byłam pierwsza do takich akcji, dlatego ostatecznie namówiłam sceptycznie nastawioną Ingę, która początkowo uznała wycieczkę na Ogrody za głupią stratę czasu. Ostatecznie jednak tam właśnie wylądowaliśmy, a wieczór... uznaliśmy za udany. Poza tym tam właśnie poznałam mojego przyszłego chłopaka – Czarka Sawickiego.
Oczywiście wtedy nie wiedziałam, że to będzie ten, bo, jak wspomniałam, to ani trochę nie przypominało miłości od pierwszego wejrzenia, wyczekiwanego bum, motyli w brzuchu i wyobrażeń, jak to idę w stronę ślubnego kobierca. Nie, absolutnie! Z mojej strony nic nie zaiskrzyło (co do Czarka jednak nie byłam taka pewna), bo to nie to samo, co spotkało mnie… kiedyś, a co ciągle siedziało mi w głowie (i sercu). Szczerze? Nie zwróciłam na Czarka uwagi, a kiedy się nam przedstawił, miałam problem, żeby zapamiętać jego imię. Poza tym wyglądał tak... normalnie; wysoki, postawny młody mężczyzna, jasne, krótko ścięte włosy, przeciętne rysy twarzy, w dodatku miał zamglone przez alkohol oczy – kiedy byłam trzeźwa, więc wpłynęło to na pierwsze wrażenie dość negatywnie. Niczym szczególnym się nie wyróżniał, może jedynie ciemną koszulą, którą rozpiął w taki sposób, aby pokazać swoje bujne owłosienie na klatce piersiowej. Kiedy jednak wypiłam już trzy szybkie, to on do mnie podszedł pierwszy i poprosił do tańca. Hit ostatnich miesięcy nieco mnie denerwował, ale Cezary przez cały czas się wygłupiał, więc trudną do zniesienia muzykę zagłuszałam swoim histerycznym chichotem. Później trochę rozmawialiśmy, opowiedział mi o firmie, w której pracował (montaż bram elektrycznych) – mało ekscytujący temat, ale grzecznie kiwałam główką jak piesek-zabawka w samochodzie na polskich drogach.
Krótko po północy oboje zostaliśmy sami na dosłownie trzydzieści sekund. Życzyliśmy sobie miłości, to chyba wina alkoholu. Poczułam się dziwnie, kiedy zamiast dostać buziaka w policzek, jego wargi wylądowały na moich ustach. Zrobiłam wielkie oczy, nie miałam zielonego pojęcia, co on sobie wtedy myślał, ale moje spojrzenie zdradzało przeogromne zaskoczenie.
No dobrze, od czasu mojego pierwszego (tragicznego) pocałunku minęło sporo czasu, zdarzało się też całować z jakimiś innymi facetami (konkretnie dwoma), ale nigdy po kilku godzinach znajomości. W ogóle Hanka Wrońska należała do tych niedotykalskich osób, więc bezzwłocznie wyrwałam się z uścisku jego rąk. Nie pomyślałam o tym, że dosyć szybko przeszedł do ataku, jedynie dręczył mnie fakt, że nie lubię być dotykana przez ludzi. Boże, dlaczego wtedy zbagatelizowałam ten pocałunek!?
– Haniu, kiedyś będziesz moja – szepnął.
Mogłoby się to wydawać co najmniej dziwne, ale wtedy uznałam to wyznanie za szczyt słodyczy i uśmiechnęłam się pięknie.
– To miłe, co mówisz – wymamrotałam tylko i natychmiast się ulotniłam. Na szczęście od razu wpadłam na Ingę, a później szybciutko się razem z Jankiem zmyliśmy i wróciliśmy do naszego studenckiego mieszkania na ulicy Taczaka.
Zapomniałam o Cezarym Sawickim, tak jak o wszystkich innych, którzy ze mną tańczyli i rozmawiali, bo przecież na widok żadnego z nich nie ugięły mi się kolana ani serce nie biło w rytmie polki.
Wielkie było moje zdziwienie, kiedy Czarek odezwał się dwa dni później. Jakimś cudem zdobył mój numer telefonu i zadzwonił, gdy ślęczałam nad moją pracą inżynierską. Zaskoczył mnie, nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć, wydukałam jakieś przywitanie, a później, do tej pory nie wiem jak, zgodziłam się na spotkanie w piątek. Odłożyłam komórkę na biurko, spojrzałam na rzędy liter na ekranie mojego wysłużonego laptopa i zaczęłam się głupio śmiać. Początek roku i już nowe doświadczenia.
Pierwszy raz od dłuższego czasu umówiłam się na randkę. Nigdy nie kończyły się one wielką miłością, dlatego podchodziłam do nich z rezerwą, ale tym razem się ucieszyłam, serio. Natychmiast podzieliłam się tą zaskakującą wiadomością z Ingą, kiedy robiłyśmy razem kolację. Wściekłam się, kiedy tak sceptycznie podchodziła do mojego spotkania. Pytała, czy to na pewno jest facet dla mnie, bo przecież starszy ode mnie o całe siedem lat, pracujący, mający już jakieś życie. Jejku, i co z tego? Przez cztery lata nie znalazłam faceta wśród studentów, więc chyba wniosek był prosty: szukać poza tą specyficzną grupą społeczną.
– Nie każdy ma tyle szczęścia, co ty – odparłam jej hardo. – Nie każdy mężczyzna jest Jankiem.
Chłopak Ingi to chodzący ideał: czuły, zabawny, ciepły, taki do tańca i do różańca, można z nim konie kraść i w ogóle wszystkie te inne przysłowia. Niejednokrotnie sprowadzał mnie na ziemię, kiedy chciałam zrobić coś głupiego, taki anioł stróż, trochę starszy brat, którego nigdy nie miałam. Uwielbiałam z nim przebywać, z moją przyjaciółką też, zazdrościłam im trochę tego, że mają siebie.
– Nie każdy mężczyzna jest Konradem – zaśmiała się, szturchając mnie znacząco łokciem w ramię.
Inga uwielbiała się ze mnie nabijać, szczególnie jeśli chodzi o moją niespełnioną, dawną miłość. Chyba chciała wymazać z mojej pamięci wyobrażenie o ideale. Przynosiło to odwrotny skutek – kiedy ona lub Michał wypowiadali jego imię, wspomnienia wracały. Chociaż na tę krótką chwilę, po której wyzywałam siebie w myślach od najgorszych idiotek, przypominałam sobie jego obraz. Nie potrafiłam zapomnieć mojego pierwszego pocałunku. Czy któraś kobieta zapomniała? To typowy przykład pamięci epizodycznej.
W końcu nadszedł pierwszy piątek roku. Cały dzień chodziłam podekscytowana. Chociaż nie, już wcześniej. W czwartek zaczęłam myśleć, co na siebie włożę, układałam w głowie listę tematów na wypadek wystąpienia krępującej ciszy, kupiłam nawet nowy tusz do rzęs, który mocno je podkreślał. Oszalałam, nastąpiła transformacja w napaloną małolatę. Godzina zero zbliżała się wielkimi krokami. Zaczęłam obgryzać paznokcie, więc jeszcze przed wyjściem pomalowałam je czarnym lakierem, aby mnie nie kusiło wkładanie ich pomiędzy szczękające zęby.
Umówiliśmy się przed Starym Browarem, mało oryginalnie, ale mieszkałam dosłownie trzy minuty drogi od tego centrum handlowego, więc takie miejsce spotkania jak najbardziej mi odpowiadało.
Wyszłam z naszej kamienicy, nakładając na głowę kaptur, przeszłam pewnie przez zaśnieżony chodnik, a kiedy dochodziłam do skrzyżowania ulicy Taczaka i Ratajczaka, doznałam szoku. Pod wegetariańską knajpą, gdzie często żywiłyśmy się z Ingą i Jankiem, stał przodem do drzwi nie kto inny, ale Cezary. Później przeszedł do witryny sklepu z alkoholami – to zainteresowało go znacznie bardziej. Podeszłam niepewnie.
– Czarek? – odezwałam się, by mnie zauważył.
– O! Witam – przywitał się.
– Co ty, do cholery, tutaj robisz? – warknęłam. – Zabłądziłeś?
– Nie, umówiłem się z tobą – stwierdził beztrosko i uśmiechnął się szeroko, w ten sam sposób, w jaki uśmiechał się w sylwestra. Doskonale wiedziałam, że dobrze zinterpretował ton mojego głosu, jednak zupełnie to zignorował.
– Ale... nie tutaj – odparłam.
– Czy te dwieście metrów naprawdę robi ci jakąś różnicę? – zapytał rozbawiony.
– Właściwie to nie – stwierdziłam niepewnie. 
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że ja przecież mieszkałam na tej ulicy i to trochę dziwne, że właściwie obcy facet mnie tam oczekuje. Nie chciałam już jednak o tym wspominać, poświęciłam dwa dni, aby przygotować się do tego spotkania, zależało mi na dobrej atmosferze. Byłam jednak zdziwiona, jak wtedy, kiedy dał mi buziaka w usta.
– Tak sobie oglądam to miejsce – zmienił nagle temat – i zastanawiam się, co za ludzie jedzą w takich knajpach. Tak bez mięsa?
Spojrzałam na witrynę i westchnęłam. Nie odpowiedziałam, podeszłam do Czarka, chwyciłam pod ramię i poprowadziłam w stronę Browaru. W głowie odszukałam jeden z awaryjnych tematów i takim sposobem zaczęliśmy rozmawiać o filmach. Samo rozpoczęcie randki pozostawiało wiele do życzenia, bo trochę się zdenerwowałam, więc chciałam o tym zapomnieć.
Kiedy dotarliśmy pod kino w pasażu, przyszedł czas na wybór filmu. Kino akcji, bo nie chciałam wyjść na pustą lalę, która koniecznie musi obejrzeć coś romantycznego. Nie pozwoliłam zapłacić za swój bilet oraz popcorn. Po seansie, na którym się niestety wynudziłam, nie pozwoliłam się również chwycić za rękę, aby Cezary mógł mnie zaprowadzić do strefy z fast foodem. Za kolację uparcie zapłaciłam sama.
W trakcie i tuż po jedzeniu dowiedziałam się naprawdę wiele o montażu elektrycznych bram, tak samo, kiedy spacerkiem przeszliśmy Półwiejską, Wrocławską, a później obeszliśmy cały Stary Rynek. Ja tylko napomknęłam o moim uniwersytecie raz, coś też wspomniałam o pracy inżynierskiej i promotorze mordercy. Naprawdę, ale ta randka zaczęła przypominać jakieś szkolenie i byłam pewna, że kiedy wybuduję sobie własną chatę, to bramę zamontuję sama.
Nagle uświadomiłam sobie, że zbliża się północ i postanowiłam wracać. Oczywiście Czarek chciał mnie odprowadzić, więc nawet nie próbowałam protestować. Poza tym bezpieczniej było wracać z wysokim mężczyzną obok siebie o tak później porze.
– Musisz być w domu przed północą – zagadał – jak Kopciuszek. Macocha na ciebie czeka? – dodał rozbawiony. Zaśmiałam się szczerze.
– Tak, moja współlokatorka to coś w rodzaju wrednej macochy.
– To nie mieszkasz z rodzicami? – zapytał trochę zdziwiony. Popatrzyłam na niego, zastanawiając się, czy wspominałam mu coś o sobie. To on ciągle gadał o swoim życiu, jakby chciał koniecznie mnie nim zainteresować. Z marnym skutkiem.
– Moi rodzice wyprowadzili się trzy lata temu za miasto, do Kiekrza. Ja zostałam tutaj, bo jestem strasznym leniem, więc mieszkam dwie minuty pieszo od uczelni – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – No, właściwie jesteśmy na miejscu. – Zatrzymałam się przed wejściem do kamienicy. – Dobranoc.
Odwróciłam się na pięcie, bo przez dłuższą chwilę nie potrafił mi nic odpowiedzieć. Czarek chwycił mnie jednak za rękę i odwrócił z powrotem. Chyba liczył na najbardziej romantyczny moment, ale konsekwentnie pozostawałam uparta – nie dałam się pocałować, czym go wyraźnie zawiodłam. Jednak w końcu doczekałam się życzeń dobrej nocy.
Po spotkaniu byłam zawiedziona. Nie ma co tego ukrywać. Chyba oczekiwałam fajerwerków, motyli w brzuchu, niecierpliwie na nie czekałam, ale nic, kompletnie nic mną nie wstrząsnęło, ani w brzuchu, ani w głowie, ani w sercu. Czarek pozostawał wciąż obojętnym mi facetem. Zastanawiałam się, czy to ja jestem taka nieczuła, czy to jednak jego wina.
Mimo tego Czarek Sawicki nie dawał za wygraną. Chociaż tłumaczyłam się tym, że miałam mnóstwo pracy przed sesją i obroną, wydzwaniał do mnie, pisał, prosił, skamlał – takie miał sposoby na zwrócenie na siebie uwagi. Po pewnym czasie poddawałam się i umawiałam z nim ponownie. Asertywność u mnie kulała, ale z drugiej strony jednak skrycie liczyłam, że coś jednak zaiskrzy, jakaś chemia, fizyka, biologia – cokolwiek!
Później zauważyłam, że Cezary starał się bardziej, w jakiś sposób zależało mu na tych randkach. Nasze spotkania były mniej przypadkowe, zaskakiwał mnie miejscami, później nawet drobnymi prezentami. Której amatorce słodkości nie zmiękłoby serce na widok łaciatej Milki? Kiedyś zamiast zwykłego kwiatka dostałam wiaderko żelków (żułam je później przez dwa tygodnie). Słuchał uważnie, co mówiłam na temat studiów, znajomych, czasami na temat życia, nie krzywił się, kiedy gadałam jak najęta o głupotach. Wystarczyło kilka spotkań, abym się otworzyła i zrozumiała, że przecież nieźle się z nim dogadywałam. Nastąpił jakiś postęp w naszych wzajemnych relacjach i chyba też postrzeganiu siebie.
Taki stan trwał miesiąc – tyle go trzymałam w niepewności. Nieco okrutne, prawda?
W czasie moich prawie trzytygodniowych, ale jednak zasłużonych ferii zimowych, dużo myślałam o tym, co dalej ze mną będzie. Chyba tytuł inżyniera wpłynął na mnie nostalgicznie, bo tak naprawdę moje życie nie miało ulec zmianie – ta sama uczelnia, kierunek, mieszkanie, współlokatorzy, wciąż te same marzenia i pragnienie bycia kochaną. Banał, a jednak nie dawało mi to spokoju.
Wsiadłam w pociąg i pojechałam do moich rodziców. W tamtym czasie, na początku lutego, w któryś dzień zjawiła się również moja siostra. Kiedy ją tylko zobaczyłam, wiedziałam, że zatruje mi życie marudzeniem – Sylwia czasami miała wobec mnie większe oczekiwania niż rodzice. Cierpiała na przerost ambicji, a jak zdążyłam zauważyć przez dwadzieścia dwa lata mojego życia, nie tylko swojej. Moja starsza siostra skończyła administrację, krótko po studiach załapała się na jakiś etat w urzędzie i był szczyt jej marzeń, więc osiągnęła wszystko. Teraz wymagała tego ode mnie.
Przy późno popołudniowym piątkowym obiedzie, mieliśmy okazję, aby usiąść wszyscy razem przy stole. Sylwia siedziała naprzeciw mnie, odgarnęła swoje kasztanowe włosy (po ojcu, ja byłam blondynką po mamie) i przyjrzała mi się uważnie. Patrzyła tymi świdrującymi niebieskimi oczyma przez dłuższą chwilę, tak jak wtedy, gdy dowiadywała się o moich słabych ocenach. Kurcze, naprawdę tego nie lubiłam.
Wbijałam widelec w pyrę polaną sosem, kiedy usłyszałam jej wysoki głos:
– Hania, czy coś cię dręczy?
Rodzice spojrzeli na mnie znad swoich talerzy, patrzyłam raz na tatę, raz na mamę, jakby odbijali przede mną piłeczkę pingpongową, a po chwili oczami wielkimi jak dwa księżyce przypatrzyłam się Sylwii.
– Skądże – odparłam odrobinę zmieszana i zatkałam sobie usta sporym ziemniakiem.
– Obserwuję cię i dochodzę do takiego wniosku – stwierdziła rzeczowo.
Jezu, czy ona zawsze musi wszystko wiedzieć? To strasznie denerwujące, kiedy okazuje się, że ktoś wie o tobie więcej niż ty sam. A najgorzej, jeśli jest to siostra, która potrafi takie informacje wykorzystać przeciwko tobie. Ratunku!
Zaprzeczyłam ruchem głowy, wzruszyłam ramionami, wydałam z siebie nieartykułowany dźwięk. Na tym się skończyło w tamtym momencie, bo Sylwia dopadła mnie w salonie wieczorem, kiedy rodzice poszli spać.
– Napijesz się czegoś? – zapytała.
– Herbaty – odpowiedziałam znad książki.
– Myślałam może o jakimś winie.
Serio? Naprawdę nigdy bym się nie spodziewała, że ona będzie chciała upić swoją młodszą siostrę. Bez wahania przytaknęłam na tak kuszącą propozycję – słodki smak, głęboka barwa, smakowało mi. Gust chyba miałyśmy podobny przez więzy krwi.
– Niech zgadnę – zaczęła po chwili rozmawiania o niczym – chodzi o faceta.
– Jakiego faceta? – jęknęłam.
– O tego, który cię dręczy – stwierdziła.
Sylwia chyba miała rację – to facet najbardziej mnie męczył i ta nieszczęsna potrzeba bycia wreszcie kochaną. Właściwie to pragnienie mogło zostać zaspokojone, ale ja wciąż wzbraniałam się przed uczuciem do Czarka. Owszem, dawała o sobie znać jego nieokrzesana natura, jak podczas tego sylwestrowego pocałunku i wyczekiwania prawie pod moją kamienicą, ale on już był taki łapczywy i od samego początku chciał mnie mieć tylko dla siebie. Kiedy tak sączyłam alkohol, uznałam, że dodaje mu to pewnego uroku. Czuły, pomocny, cierpliwy, wierny – najchętniej nie opuszczałby mnie na krok. Kiedy obejmował mnie swoim ramieniem, czułam się bezpiecznie. Z Cezarym było... miło. Zastanawiałam się nad tym całymi dniami i dochodziłam do wniosku, że z tego mogłoby urodzić się coś więcej. Wciąż jednak moich rozmyślań nie opuszczał tryb przypuszczający.
– Tak, chyba dręczy – odpowiedziałam cicho po dłuższej chwili milczenia. – Czekam na fajerwerki – mruknęłam.
– Hania, fajerwerki – prychnęła. Spojrzałam natychmiast na Sylwię. – To ty oczekujesz zauroczenia czy prawdziwego uczucia?
Wspominałam już, że ona wiedziała wszystko? Dokładnie to miałam na myśli. Dlaczego sama nie doszłam wcześniej do takich wniosków?
– Jak ma na imię? – zapytała jeszcze. Zawahałam się. Ale kto? Pan-uczucie czy... pan-fajerwerki?
– Cezary – odpowiedziałam.
– Czekam, aż będę mogła go poznać osobiście. – Uśmiechnęła się i zostawiła mnie samą.
Siedziałam w półmroku, ściskając kieliszek w ręku i zastanawiając się nad jej słowami. Nie chciałam myśleć w tych samych kategoriach, co ona, a jednak gdzieś tam w głębi duszy się z nią musiałam zgodzić. Może właśnie tak to wygląda? Może powinnam zapomnieć o szczeniackim uczuciu i iść do przodu, bo może się pewnego dnia okazać, że to była jedyna okazja i powinnam ją wykorzystać. Mężczyzna taki, którego spotkałam w czasie tego sylwestra, mógł już nigdy nie stanąć na mojej drodze.
Następnego popołudnia wsiadłam w osobówkę i wróciłam do Ingi. W mieszkaniu byłyśmy same, Janek w tamtym czasie pojechał do rodziców. Przezornie nie dałam znać żadnemu z moich znajomych, w tym Michałowi, twierdzącemu, że wyjątkowo dawno mnie nie widział, oraz Czarkowi, który na pewno czekałby choćby całą noc na Taczaka, żeby się ze mną zobaczyć. O nie, musiałam mieć chwilę tylko dla siebie i Ingi.
Gdy tylko zrobiłyśmy sobie kolację, która składała się przede wszystkim z nieco zwiędniętych warzyw i rozgotowanego ryżu z sosem z tytki, rozsiadłyśmy się w jej pokoju, a ja zaczęłam dzielić się swoimi wątpliwościami. Inga, przygotowana na prawdziwy babski wieczór, wyciągnęła flaszkę cytrynówki z lodówki.
Tak, jak przypuszczałam – moja rozmówczyni nie była przychylnie nastawiona do Cezarego, nawet kiedy się już lekko upiła, nie trafiały do niej moje argumenty. Dlatego postanowiłam skierować dyskusję w nieco innym kierunku, a skoro język mi się rozwiązał, mogłam fantazjować. Zaczęłam mówić o braku motyli i stanu typowego dla zakochanych, a później niechcący napomknęłam o ideale, który siedział gdzieś z tyłu głowy. Moja przyjaciółka przełknęła wszystko, co miała w buzi, popiła sporą ilością soku i wypaliła:
– Trzeba było nie całować Czyżewskiego!
– Och, daj spokój – jęknęłam jak zwykle w takich sytuacjach. Machnęłam na nią ręką. – To nie o niego chodzi.
– O niego, o niego – mówiła – zawsze będzie chodzić o niego.
Podniosłam na nią swój smutny wzrok. Uznałam, że muszę zabić te motyle, muszę je strawić, jak każdą inną potrawę, choćbym miała dostać po tym czkawki!
– Kiedy go ostatnio widziałaś? – zapytała. – Wtedy, prawda? W ten wieczór...
– Jedenastego listopada dwa tysiące dziewiątego roku – weszłam jej w słowo. – Od tamtej pory go nie widziałam.
– Może zbrzydł? – zaśmiała się, po chwili już jej wtórowałam. – Sprawdźmy to! – Klasnęła w ręce i podeszła do laptopa. – Nigdy cię nie kusiło, żeby znaleźć go na Facebooku?
– On nie ma konta – odpowiedziałam. Inga spojrzała na mnie z pretensją. – Tak, sprawdzałam kilkukrotnie, jestem winna.
– Może Michał ma jakieś zdjęcia z nim? – Zajęła się odszukaniem Miśka, chociaż wiedziałam, że on miał może jedno zdjęcie i to na pewno nie z bratem. Moja przyjaciółka jednak nie dawała za wygraną i kiedy postanowiła, że odszuka zdjęcie Konrada, to na pewno dopnie swego!
– O, to ich kuzynka, ma sporo albumów – usłyszałam po chwili. – O, kurwa, jakiś rodzinny portret czy co? Niezła knajpa, elegancka. Zdjęcie z seniorką rodu, ależ ta laska ma poprzewracane w głowie – komentowała Inga. – Kurcze, w tym albumie same takie foty – zaśmiała się ponownie. – Czyżewscy chyba rzeczywiście mają się za lepszych od innych, co po Michale widać – stwierdziła, w jej głosie było słychać trochę obrzydzenia. – Jest i nasz Misiek! – krzyknęła w końcu.
Wstałam z kanapy i podeszłam do niej. Rzeczywiście, rozczochranego Michała Czyżewskiego rozpoznałabym wszędzie, nawet jeśli ubrałby koszulę i marynarkę. Na widok jego zniesmaczonej miny ryknęłam śmiechem – do swojej rodziny miał chyba taki sam stosunek jak Inga.
W kadrze załapał się też szukany przez nas osobnik. Jęknęłam. Cholera. Kiedy zamilkłam, moja towarzyszka przyjrzała się mi uważnie. Wgapiałam się w Konrada, więc też na niego spojrzała. Westchnęła przeciągle, usiadła na biurko i skrzyżowała ręce na piersi.
– Nie zbrzydł – stwierdziła, szczypiąc mnie w ramię, żebym się ocknęła. – Haneczko, no, gust to ty masz niezły, nawet w tej różowej koszuli Kondziu wygląda dobrze. Tylko nie mów tego Jankowi – dodała pośpiesznie, łapiąc moją rękę. – Wiesz, on nie lubi takich ślicznych chłopaczków.
Kliknęłam, aby wyświetlić kolejne zdjęcie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że portal społecznościowy to naprawdę narzędzie w ręku szatana. Na następnej fotografii byli tylko Michał i Konrad, ten pierwszy spoglądał gdzieś w dal, ten drugi patrzył w obiektyw. Od razu pomyślałam, że fotografowała ich kobieta, na mężczyznę by tak nie patrzył, pieprzony podrywacz! Milczałam dłuższą chwilę, w żołądku przewracało się od mieszanki ryżu, warzyw i alkoholu – to spowodował widok Konrada. Dokładnie takiego go zapamiętałam – pewnego siebie, uśmiechającego się jednym kącikiem ust, z błyskiem w najpiękniejszych oczach na świecie.
– Haneczko! – Inga klasnęła ponownie. – Mam pomysł! – Odepchnęła mnie od komputera, ściągnęła fotkę na pulpit, a później w Paincie wycięła postać Konrada. – Musisz się od niego uwolnić – powiedziała, włączając drukarkę.
– Ale co ty robisz? – Spoglądałam na nią z lekkim przerażeniem. Wręczyła mi jeszcze ciepły wydruk.
– Miałam gdzieś lotki, rozprawimy się z tym Czyżewskim – odezwała się z nutą pasji, a w jej błyszczących oczach dostrzegłam szaleństwo. Po chwili wróciła z korytarza z lotkami w ręku, tarczę powiesiła na szafie, a ja przyczepiłam tam zdjęcie na taśmę klejącą. – Tylko trafiaj w cel, złotko, bo szkoda mebli!
Rzuciłam pierwszą lotkę, wbiła się w konradową pierś. Chciałam trafić w tę piękną buźkę, więc się bardzo zawiodłam. Kolejną rzuciłam z większym impetem, odbiła się od szafy i wylądowała pod nogami Ingi.
– Wczuj się – usłyszałam.
Chwyciłam kolejną, trzymałam ją mocno w ręku. Spojrzałam najpierw na Ingę, później na moją dłoń, a wreszcie prosto w oczy temu cholernemu wyobrażeniu. Ucisk w żołądku nabrał na sile, chyba trawiłam te nieszczęsne motyle. Widziałam bardzo niewyraźnie, oczy zamgliły się od łez, ale to, co działo się w środku, w mojej głowie, przechodziło wszelkie wyobrażenia. Chyba nie chciałam się z nim żegnać... 
Postanowiłam się jednak przełamać.
Trzy lotki rzuciłam na oślep, z prawdziwą furią, powstrzymując płacz. Zacisnęłam powieki, chwilę walcząc ze swoją słabością.
– Całkiem nieźle – podsumowała Inga.
Popatrzyłam na tarczę. Trafiłam tylko raz: prosto w uśmieszek Konrada Czyżewskiego.

23 komentarze:

  1. Hmm, nie bardzo wiem, co po tym rozdziale napisać, chyba tylko tyle, że rzeczywiście zbyt wiele się w nim nie działo, ale mimo to podobał mi się. Relacja Hanki z Czarkiem wydaje mi się nieco dziwna, bo chociaż oczywiście rozumiem, że na widok ukochanego nie zawsze muszą być motyle w brzuchu i tak dalej (i nie zawsze ukochany musi być szefem albo informatykiem ;P), to jednak zupełnie nie czułam, żeby Hankę faktycznie coś z Czarkiem łączyło oprócz jego uporu i jej braku asertywności. Noale, to dopiero początek, nie czepiam się ;> nadal obstaję przy tym, że polubię Hankę bardziej niż Sandrę, wydaje mi się rozsądniejsza, ale może to też tylko pierwsze wrażenie, które, jak ogólnie wiadomo, może być mylne;)

    I jeszcze Czarek się nazywa Sawicki, no. Kojarzy mi się z moją Polą XD

    Ej, w ogóle to dopiero teraz się zorientowałam, że chyba nie odpisałam Ci na gg, sorki -.- to pewnie dlatego, że nie bardzo wiedziałabym, co napisać - nie jestem dobra w krytykowaniu cudzej pracy, poza tym Twoja jest naprawdę śliczna, zwłaszcza ta prawa strona ;>

    Całuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że znalazłaś aluzję dotyczącą również swojego bloga , haha :D Co do Hanki i Czarka, ona nie zakochała się od razu, tylko trochę wykalkulowała sobie korzyści, które mogłyby płynąć z pogłębienia relacji. Właściwie nie widzę nic złego w takim rozsądnym podejściu, co nie oznacza, że sama się takim czymś kieruję ;) Tutaj chyba też jest widoczna różnica między Hanką i Sandrą, bo ta druga od początku kierowała się przede wszystkim emocjami, ale (chyba się też tego spodziewasz) zdrowy rozsądek też może opuścić Hanię:)

      Rzeczywiście! A ja tego nie skojarzyłam, a w sumie szkoda, bo Polę lubiłam, a Czarka... zobaczymy :P

      Bo ja wysyłałam to do połowy listy na gg xD Spoko, nic się nie stało. Mnie się prawa strona też bardziej podoba, ale to pewnie dlatego, że jestem wybredna jeśli chodzi o zdjęcia. A jak już jest naprawdę fajne zdjęcie, to zwykle kiepskiej jakości -.-

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Jak na wprowadzenie do historii było naprawdę świetnie! Jestem zauroczona Twoim stylem, że aż mnie wzięło na przemyślenia, czy ja się nadaję do pisania! Naprawdę super, bardzo obrazowo i interesująco ;) Ciężko mi obdarzyć Czarka zaufaniem, kompletnie nie wiem dlaczego, ale i sama Hanka trzymała go na dystans, więc może to i dlatego. Ciekawi mnie, czy aby na pewno wyrzuci Konrada ze swoich myśli, bo coś mi się wydaje, że to wcale nie będzie takie proste, dlatego już się nie mogę doczekać co też wymyślisz dalej ;)mogłabym Cię komplementować w nieskończoność, ale nie chcę za dużo słodzić :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nie zanudziłam, staram się jakoś urozmaicić to wprowadzenie, żeby tylko nie podawać suchych faktów :) Daj spokój, każdy ma jakiś swój styl, mnie nie zawsze się podoba mój, szczególnie że miałam długą przerwę w pisaniu w pierwszoosobowej.

      Hance też było na początku ciężko, można się zasugerować jej myślami, ale też każdy może mieć swoje odczucia. I dobrze, o to chodzi:) Oj, na pewno nie będzie łatwo, pewnie na chwilę przestanie o nim myśleć, ale zapomnieć - nie zapomni ;)

      Tak, nie słodź za dużo :) Jednak bardzo mi miło, że się podobało! Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Buhehehehe, i co? Ona myśli, że rzutkami pozbędzie się Konradzika z serca? HŁEHŁEHŁEHŁE. No, na pewno, ehe, niech rzuca cały rok! Może się uda. :D Ah, ta Hania...i ten Czaruś, czaruje nieźle. :D Jakoś nie wiem czy polubię Czarka bo tę imię bardzo, ale to bardzo (gorzej od Aresa) mi się źle kojarzy. Przeżyje! Jednak i tak go nie polubię, ha!:D I czekam na Kondzia jak zobaczy Hanuszkę z Czarciem. <3 Ojejć, może będzie zazdrosny, trolololo. Dobra, czekam na dalej. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to się mówi: po pijaku się nie liczy. Ewentualnie może Czaruś (tak, to zdrobnienie do niego pasuje xD) ją na trochę zaczaruje, że przestanie na chwilę myśleć, a tak? No cóż :P

      Haha, jakie skojarzenia, ja nie wiem, ale mam jakieś wyczucie do dawania takich imion moim bohaterom, że od razu ich nie lubisz :P

      Oj, zazdrość chyba jeszcze nie, mooooże kiedyś ;>

      Pozdrawiam! <3

      Usuń
  4. Inga rozwala system - już ją lubię :) Jej cięte riposty i szalone pomysły są mistrzowskie i mam nadzieję, że jeszcze nie raz mnie rozbawi :)
    Hanka - ona też jest oryginalna :) Ale Czarek? Serio? Sam montaż bram i sweter na klacie go eliminuje :P Dobra, żartuję (ale nie z tym swetrem :P). Fajnie tak poznań głównego bohatera od podszewki. Ta cała akcja z Cezarym, wydaje mi się w przypadku Hanki takim aktem desperacji, żeby zapomnieć o Konradzie :) Tak, wiem, że mam rację :P
    Cieszę się, że sesja Ci nie straszna i dodałaś nówkę. Teraz czekam na więcej i nawet nie próbuj wymigiwać się egzaminami :P
    Pozdrawiam :*
    PS. Co to jest sos z tytki???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, a Inga miała być początkowo głosem rozsądku. Chyba trochę tak jest, ale w nieco zabawniejszej formie. Pewnie będzie rozbawiać, chociaż nie wiem, jak często będzie się pojawiać ^^

      No jak to oceniasz go po dywanie? xDD Bo w sumie masz rację, a ja wcale tego nie ukrywam, że to akt desperacji. Mam tylko nadzieję, że zaskoczę "sposobem" w jaki Hanka sama dojdzie do takich samych wniosków :)

      Egzaminy już za mną, będę mogła jedynie się wymigać się praktykami xD

      Co do Twojego pytania, tytka po po poznańsku papierowa torebka, co prawda taka szara, ale uznałam, że taka do sosu instant też pasuje. Czyli to sos z proszku. W wolnej chwili stworzę jakiś mały słowniczek, bo pewnie rzucę co jakiś czas jakimś regionalnym słówkiem ;)

      Pozdrawiam! :*

      Usuń
    2. Hahaha, Inga głosem rozsądku? Może i tak... Nie no, masz rację, bo jak się tak dokładniej przyjrzeć, to mówi Hance to, co sama bym jej powiedziała. Ja jednak liczę, że będzie pojawiała się często, albo przynajmniej niech jej wątki będą zapadające w pamięć :)

      Dywan/ sweter to poważna sprawa :P A jako, że klata Cezara wydała mi się baaardzo bujna... no cóż... nie powiem, ale nie gustuję w gąszczu :P Czekam na to Twoje zaskoczenie, bo serio zastanawia do jakich wniosków dojdzie Hanka.

      Praktykami też się nie pozwolę wymigać :P

      Tytka, haha, fajnie jest poznawać nowe słowa. Przynajmniej nie będzie mnie nic dziwić jak w końcu odwiedzę Poznań. Chociaż, nie sądzę, żeby mieszkańcy mówili tam ciągle o sosach z torebki :P

      Cieplutko pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Właśnie, Inga mówi o tym, co widzi, a przecież wcale nie zachowuje się jak jakaś moralizatorka :P Co jakiś czas ona się pojawi, chociaż niekoniecznie postacie, które pojawią się w tych początkowych rozdziałach, będą często później. Celowo nie umieściłam jej w zakładce, chociaż jak się się pojawi więcej tekstu, to będę podstronę rozbudowywać.

      Interpretacje pozostawiam czytelnikowi, jeśli wyobrażasz sobie, że ma tam dżunglę, to może tak być :P Konrad ma coś innego na klacie, ciekawe, jak na to zareagujesz xD Do wniosków chyba dojdzie podobnych, ale ważny jest sposób, w jaki do tego "dojdzie".

      Mogę jedynie powiedzieć, że kiedyś muszę spać :P

      Nie, raczej nie, ktoś rzuci jakimś słówkiem co jakiś czas, jak będzie mi akurat jakieś pasować, to tutaj też się pojawi ;)

      Usuń
    4. "Konrad ma coś innego na klacie..." no i w ten oto sposób pobudziłaś do życia wszystkie moje szare komórki :P No to mnie zaciekawiłaś, ale powiem Ci, że kilka typów mam, ciekawe czy się sprawdzi któryś :) Teraz mi jeszcze tylko powiedz, kiedy się tego mogę spodziewać rozwikłania zagadki pt: "Klata Konrada". Czekam z niecierpliwością :)

      Usuń
    5. Ale przynajmniej wiesz, że nie ma tam dywanu, prawda? xD Chociaż też jest kolorowo :P I dlatego model po lewej zawsze musi być ubrany, kiedy wybieram zdjęcia, na których "gra" Konrada xD Można się domyśleć, sama podkowa jest już podpowiedzią i też chyba już gdzieś komuś o tym wspominałam. Rozwiązanie, kurcze, chyba już w następnym rozdziale, bo tak, jak przedstawiałam trochę życie Hanki, przedstawię też Konrada, a do Haneczki wrócimy w rozdziale trzecim ^^

      Usuń
  5. Jeju, bardzo spodobało mi się to, jak piszesz. Moje pierwsze wrażenie było takie: "O Boże, to pewnie jakaś kolejna ckliwa historia o romansie" - ale po przeczytaniu, stwierdziłam, że nawet jeśli, to podoba mi się twój styl pisania i kreowania bohaterów. I utożsamiłam się z Hanką, też jestem niedotykalska! Ale ten Czarek... u licha, co to za facet i czemu on tak chodzi za tą nieszczęsną Hanką? Współczuję dziewczynie, nie dość, że pierwsza randka fatalna to jeszcze człowiek się od niej odczepić nie chce. I w sumie to było dość zabawne, jak Haneczka myślała, że pozbędzie się Konrada z serca, hehe, ubawiłam się! xD Poza tym, to masz prześliczny szablon. W sumie to bardziej 2 zdjęcia niż szablon, ale ja lubię taki minimalizm, więc wpadł mi w oko.
    A w ogóle, to dosyć zabawne czytać opowiadanie i mieć znajomych o identycznych nazwiskach :D Trochę utrudnia wyobrażanie sobie bohaterów xD
    Życzę dalszej weny! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To właściwie będzie ckliwy romans, tylko mam nadzieję, że podany w zjadliwym sosie, więc cieszy mnie, że się podołało :)

      Ach, Czarek. Czasami tak jest, że się taki przypałęta i tylko od kobiety zależy, czy mu na to będziemy pozwalać czy nie (znam dwa różne przypadki), ale już od obojga, jak to się rozwinie. Ja też jestem niedotykalska, a przez obcych szczególnie.

      Jak sobie wyobraziłam tę tarczę, to uznałam, że to może być zabawne. Zresztą po pijaku, wiadomo ;P

      Dziękuję! Ja też raczej wolę minimalizm, a poprzedni szablon był trochę przeładowany. Poza tym jeszcze nie widziałam jeszcze takiej "kompozycji" ze zdjęciami na bokach i chciałam też, aby było czytelnie.

      Nie wiem, czy utrudnia, u mnie czasami rodzi jakieś skojarzenia, ale chyba potrafię się od tego odciąć. Np. moja chrzestna ma na imię Hanna i zupełnie mi to nie przeszkadza w pisaniu :)

      Dziękuję z odwiedziny i komentarz. Pozdrawiam!

      Usuń
  6. Znowu będę paplać trzy po trzy, ale jeśli będę czekać aż wena na napisanie komentarza przyjdzie, to obawiam się, że on nigdy nie powstanie :D
    Jejku, strasznie lubię Hankę, jest taka pocieszna (pewnie już to pisałam pod prologiem, ale się powtórzę, bo fajna z niej dziewczyna ja jak najbardziej się jej należy). No i pani inżynier :D Trochę szkoda, że nie było Kondzia, ale jeśli ma się pojawić niebawem to jakoś to zniosę ;)
    A Hanka nieźle się wpakowała z tym Czarkiem. Ewidentnie jemu zależy trochę bardziej. Nie wiem, ale przez moment żal mi się zrobiło Czarka. Taki biedny, odrzucony chłopiec :P Swoją drogą strasznie rozbawiły mnie opisy związane z jego osobą. Zwłaszcza ten fragment o ich randce i jego nawijaniu non stop o bramach. To trochę chyba taki mój męski odpowiednik, bo obawiam się, że ja w takich sytuacjach gadam o w równym stopniu nudnych rzeczach...;O Teraz to już w ogóle go żałuję :P Chociaż swoją drogą bywa bardzo natrętny, więc ma za swoje(okropna jestem).
    A rzucanie lotkami to całkiem dobry pomysł, obawiam się jednak, że mało skuteczny, bo Hanka i tak w głowie miała, ma i będzie miała Konrada (a przynajmniej na to się zanosi).
    Uff... jakiś komentarz powstał i chyba nie jest tak tragicznie. W każdym razie przeczytałam i jest super! W ogóle ostatnio mam słabość do narracji pierwszoosobowej, więc "Różowa..." się w to idealnie wpisuje.
    Ściskam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, znam to, czasami po prostu nie wiem, co napisać.

      Nie pamiętam, może pisałaś :) Ciesz się, póki jest pocieszna to pani inżynier (ja jeszcze nie inżynier :P)! I tak, Kondzia więcej będzie niebawem :P

      Rzeczywiście jesteś strasznie okropna, Hanka się wynudziła, wymęczyła, a Tobie żal Czarka, haha xD Ja lubię rozmawiać o pierdołach, ale też bez przesady, a już na pewno nie o bramach i ich montażu ;) Ale zrehabilitował się później żelkami, chociaż trochę z niego natręt. I ogólnie cieszę się, że macie takie różne odczucia, co do jego osoby ;)

      Myślę, że pomysł byłby skuteczny, gdyby na tarczy nie wisiał Konrad i też gdyby nie rzucała Hanka, ale... kto wie? ^^

      Daj spokój, pewnie, że nie jest tragicznie. Mnie ostatnio jakoś łatwiej się pisze w pierwszoosobowej, także jeśli się podoba, to super ;)

      Pozdrawiam!

      Usuń
  7. Wybaczysz, że dopiero teraz? :) Muszę narzucić sobie porządną dyscyplinę w pisaniu komentarzy, bo będzie źle. Tyle chciałoby się napisać i przeczytać, a tu nie ma czasu. No, ale szczerze wierzę, że od pierwszego lipca uda mi się wreszcie ogarnąć ;)
    Sesja z głowy? :)
    Chodził, chodził i wychodził. Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać ;) Kiedy wyobrażam sobie Czarka widzę chłopaka rodem z PRL'u, jakkolwiek głupio to brzmi. Kiedy tak łaził za Hanką i jej się naprzykrzał przez cały ten rozdział moja niechęć do niego rosła. A gdy jeszcze rzuciłam okiem na jego opis w zakładce, osiągnęła poziom krytyczny. Zdaje się, że Hania szuka miłości na siłę. Niezbyt to napawające optymizmem. Zwłaszcza, że wchodzi w związek, który inicjuje głównie jedna strona. Naprawdę musiała zawieść się na Konradzie.
    Ingi za to nie da się nie lubić. Chyba będzie odpowiednią osobą do tego, żeby wybić jej z głowy Cezarego :P A może Konrad to zrobi? Właściwie, to chyba już robi ;)I mam cichą nadzieję, że któreś z tej dwójki osiągnie sukces i nie pozwolą jej jakoś szczególnie mocno zaangażować w tę dziwaczną relację.
    Na koniec dodam jeszcze tylko, że mimo późnej godziny i klejących się oczu, rozdział przeczytałam jednym tchem. Był magiczny i nawet obecność Czarka nie zadziałała na jego korzyść. Myślałam, że Hania będzie podobna do Sandy. Ale najwyraźniej się pomyliłam, bo już na tym etapie widzę spore różnice. Jakie, to być może napiszę Ci kiedy indziej. Znikam spać ;)
    Pozdrawiam ciepło i duuużo weny życzę <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybaczam ;) Sama mam do przeczytania kilka notek, w tym tygodniu brakuje mi dłuższej chwili wolnego czasu. Ha, ja od pierwszego mam praktyki, ale przynajmniej będę miała stałe godziny "pracy". Sesja na razie z głowy, tylko raz we wrześniu będę musiała się zjawić :P

      To bardzo dobrze, że tak źle o Cezarym myślisz (ależ jestem okropna :P). Trochę jest tak, że Hanka właściwie przyzwyczaiła się do jego obecności, a skoro tak ciągle chodził, to ją wychodził. I rzeczywiście będę tak, że tylko jedna osoba będzie zaangażowana w ten związek. To się nie może skończyć niczym dobrym (stąd też opis w zakładce ;>). A z tym szukaniem miłości, to zdecydowanie się zgadzam ;)

      Co będzie z relacją Hanki i Czarka oczywiście zdradzić nie mogę (ale o tym już niedługo), ale Inga raczej zdania o Czarusiu nie zmieni (o Konradzie też nie :P) i niechęci ukrywać nie będzie. Konrad jedynie może w tej relacji namieszać, a co!

      Dziękuję! Bardzo mi miło, że się podobało:) Mam nadzieję, że następnym razem Czarek też nie zniszczy mi rozdziału, haha xD Cieszę się, że Hanka różni się jednak od Sandry i nie powielam jej tutaj, myślę, że przez samą narrację też mogę pokazać te różnice:)

      Tobie również życzę weny i pozdrawiam! :*

      Usuń
  8. Ha! Jestem, jestem i przeczytałam już.

    Oj tam, wdaję mi się, że ten rozdział ma swój urok. Naprawdę, ma coś w sobie, bo idealnie pokazujesz Hankę jaką tę, która wiecznie czegoś szuka, a szuka ideału. Takie poszukiwania mogą jednak być dla niej nieco zgubne, bo w głowie ma tylko jednego faceta. Zastanawia mnie Czarek, bo wydaje mi się dość dziwny, trochę namolny. Mam wrażenie, że na siłę chcę mieć dziewczyna i wybrał sobie Hanie. Biedna, ona oczekuje potężnego uderzenia piorunem, a nie tylko delikatne kopnięcie prądem. Czarkowi chyba już podziękujemy:)

    Życzę weny! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tak uważasz, bo Hanka właśnie czegoś szuka, może nawet o tym nie wiedząc. A skoro "dostała" namiastkę pod postacią Czarka, to zastanawia się, czy to aby nie jest właśnie to. A Czaruś? No cóż, może on właśnie wypatrywał takiej, która po pewnym czasie zmięknie i trafiło na Hankę. Oj tam, nie dziękujmy za wcześnie, niech się jeszcze wykaże xD

      Dziękuję, przyda się! :)

      Usuń
    2. Myślę, że podświadomie to wie. Gdzieś tam w zakamarkach umysłu ma świadomość, że wciąż czegoś poszukuje. Zresztą każdy człowiek czegoś szuka. Ja też;)
      No właśnie, namiastkę. Wydaję mi się ( nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w miłości), że Hania popełni błąd, jeśli właśnie będzie uważała Czarka za kogoś ważnego.
      Biedna dziewczyna, Cezary jest trochę męczący. Ale ciekawi mnie to, jak poradzi sobie z nim nasza mała Hania :)
      Ja jednak już mu podziękowałam :)

      Usuń
    3. Chyba tak ;) Zresztą ogólnie życie byłoby puste, gdyby nie jakiś cel, prawda? A że Hanka akurat szuka miłości - taki już jej los :P A może akurat to, co znalazła, okaże się czymś dobrym, może właśnie zmarnuje szansę. Zobaczymy :P
      Może na początek - jak sobie nie poradzi. Wtedy też mogą pojawić się powody, żeby niektórym podziękować, ale to prawdopodobnie dopiero w rozdziale 3 ;)

      Usuń
  9. Tak wiele się traci, jeśli się nie potrafi rozmawiać o swoich uczuciach. Co straciłaby Hania, mówiąc wcześniej, że kocha Konrada? Nic by się nie stało, nawet jeśli by ją odtrącił, a wiesz czemu? Bo i tak każdy z nas umrze. To prawda smutna, ale oczywista. Skoro umrzesz i wiesz, że i tak kiedyś zakończysz swój żywot, to trzeba się nakręcić i próbować brać z życia to co ważne, dobre i piękne! I najważniejsze = trzeba ryzykować i mówić prawdę!

    Jeśli się nie jest szczerym i pozostaje się tchórzem, to wiesz kogo żal zabija? Tą osobę, co jest bojaźliwa... Tylko ona do końca życia zmaga się z wachlarzem negatywnych emocji i po prostu się wypala od środka. Zawsze jej coś będzie przeszkadzać, czegoś brakować... Po co ściągać na siebie takie fatum?

    Ps. Fajerwerki muszą być!!! Zawsze!! Miłość z rozsądku to bzdura! Musi być ogień, musi być dynamizm, musi być to coś! :))

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz!

Jeśli nie chcesz się logować lub po prostu nie posiadasz konta, użyj opcji "Nazwa/adres URL"