28. Ucieczka

poniedziałek, 12 października 2015

Hanka

9 sierpnia 2013

Nawet nie wiedziałam, jakim jestem tchórzem. Moja domniemana pewność siebie ulotniła się, kiedy uświadomiłam sobie, że nie mogę uciekać w nieskończoność. W tym samym momencie ugięły się pode mną kolana, nie potrafiłam złapać oddechu, a oczy zeszkliły się, zamazując na ułamek sekundy widok, który w okamgnieniu doprowadził mnie do rozpaczy. Tyle pozostało z mojej odwagi.
Mimo to postanowiłam czmychnąć przed problemami raz jeszcze. Ostatni raz, obiecałam sobie. Bóg mi świadkiem. A w zasadzie Emil, bo to on ponownie mnie ratował.
Ale od początku.
Dzień zaczął się jak kilkanaście poprzednich i nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy. Zaraz po przebudzeniu policzyłam, ile czasu minęło od wyjazdu Czyżewskiego do Torunia – dziś wypadało trzydzieści jeden dni. Wyjechał, zostawił mnie – pojawiał się czasem głos w głowie, chociaż usilnie starałam się nie myśleć w ten sposób. Konrad opuścił Pożarowo, po prostu zawinął dupę. Wsiadł w samochód wcześnie rano, a ja później w kuchni zastałam tylko kubki z niedopitą kawą. Tak się skończyło wyznawanie uczuć Czyżewskiemu – sytuacja, zamiast polepszyć, tylko spartaczyła się do końca. Jeśli jednak miałam nadzieję na coś więcej ze strony Konrada, musiałam odpuścić. Nie wyszło, a ja, głupiutka, myślałam, że wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
Nawet polubiłam Kajetana i nie mogłam mu mieć za złe, że zaproponował Konradowi pracę. Z drugiej strony nie potrafiłam pogodzić się z tym, że coś mi zabrał. Tak to sobie w uproszczeniu tłumaczyłam, chociaż Konrad Czyżewski nigdy tak naprawdę nie był mój. Ból po stracie jednak pozostawał. I to ogromny. 
– Trzydzieści jeden dni – powiedziałam bezgłośnie, odwracając twarz do poduszki.
Uświadomiłam sobie, że nastał piątek. Westchnęłam. Zbyt duża ilość wolnego czasu sprzyjała rozmyślaniu, co w konsekwencji sprawiało, że stan przygnębienia spowijał mnie niczym całun. W tygodniu jakoś potrafiłam poskromić ten depresyjny zapęd, zresztą pomocny okazał się nie kto inny tylko Emil, który zazwyczaj wyszukiwał mi różne zajęcia. Jednak kiedy zbliżał się weekend, nawet on był zmęczony, nawet jeśli tego po sobie nie pokazywał. 
No tak, myślałam, że całe lato będę się snuła po Pożarowie jak duch, jednak tego samego dnia, gdy Konrad się zwinął, Emil zaprosił mnie do swojego gabinetu w pałacu, postawił przede mną stos papierów i segregatorów, stwierdzając, że trzeba to wszystko uporządkować. Nie zapytał, czy mam na to ochotę, ale nie protestowałam. Siedziałam więc cały dzień wśród dokumentów, kolejny dzień również i tak to się zaczęło. Emil z jakiegoś powodu więcej czasu spędzał w Pożarowie i wyglądało na to, że potrzebował sekretarki. Ja natomiast potrzebowałam zajęcia. Zanim się obejrzałam, stałam się pracownikiem Emila – takim przynieś, wynieś, pozamiataj, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Pojawiła się u mnie nawet myśl, żeby po wakacjach wkręcić się do pracy na poważnie. Po raz pierwszy od momentu incydentu z Czarkiem zaczęłam poważnie się zastanawiać, co dalej – uznałam, że to pozytywny objaw poprawy mojego samopoczucia.
Siadając wreszcie na skraju łóżka, przypomniałam sobie, że Joanna wraz z Agnieszką miały wyjechać, aby odwiedzić babcię małej. Mimo że dziewczyny nie przebywały w Pożarowie cały czas, to niewątpliwie ich obecność dobrze na mnie wpływała. Czasami bawiąc się z Agą, zupełnie zapominałam o swoich wyimaginowanych problemach, a Joasia stanowiła dla mnie wsparcie, kiedy już czułam się wyjątkowo źle. Nigdy jednak nie powiedziałam jej, co dokładnie leżało mi na sercu. Chociaż obie wiedziałyśmy, że zrzucenie ciężaru mi pomoże, ona nie naciskała, za co byłam Joannie niezmiernie wdzięczna.
Z jednego się cieszyłam – Misiek już poprzedniego dnia pojechał do Poznania na jakąś szalenie ważną imprezę – jeden z jego kolegów z roku wyjeżdżał na dłuższy czas za granicę i szykowała się nieziemska bibka w ramach pożegnania. Miał to chyba być melanż roku. W zasadzie Misiek chciał mnie z Pożarowa wyciągnąć na ten weekend – najpierw nieśmiało podpytywał, próbując mnie podejść. Kiedy zmęczyły go podchody, zapytał wprost podczas jednego ze spacerów. Stanowczo odmówiłam, nie pozwalając nawet na negocjacje. Uparłam się, nie i kropka.
– Mam już ciebie dość – usłyszałam słowa pełne rozżalenia.
Wypalił z tym tekstem ni z gruszki, ni z pietruszki, ale mówił to, jakby wypowiadał dawno wyuczoną kwestię. Początkowo zaczęłam się zastanawiać, co takiego miał na myśli, jednak po chwili doszłam do wniosku, że niestety chodziło o całokształt. Wiedziałam, że właśnie podczas wczorajszego popołudniowego spaceru coś w Michale pękło.
– Ogarnij się wreszcie, Hania. Świat nie kręci się wyłącznie wokół ciebie – powiedział z wyraźną pretensją, najwidoczniej chcąc dać mi coś do myślenia. Poniekąd mu się udało.
Kiedy się odwróciłam, Michał już szedł w przeciwnym kierunku z rękoma w kieszeniach spodni. Prychnęłam zirytowana. Patrzyłam, jak kopał kamień. Był w tamtym momencie cholernie podobny do brata. I podobnie jak Konrad, już się do mnie nie odezwał. Poprzedniego wieczoru Emil odwiózł Michała na dworzec i tyle go widziałam. 
Miałam niezwykły talent do zrażania do siebie Czyżewskich, nie ma co. Wiedziałam jednak, że długo z Michałem nie wytrzymamy i w końcu będzie między nami dobrze. W pewnym sensie doceniałam tę jego szczerość, chociaż zanim wyjechał, było zbyt wcześnie, abym mogła jego słowa spokojnie przetrawić. Michał musiał wyładować na mnie frustrację. Rozumiałam go – ja ciągle na kimś to robiłam.
Sądziłam, że zastanę Joannę jeszcze przed jej wyjazdem. Zaczęłabym rozmowę niewinnym „ależ mnie Michał wczoraj zdenerwował”, okazało się jednak, że dziewczyny wyjechały wcześniej, niż przypuszczałam. Zajrzałam przez okno i oprócz niebieskiego Audi przed hotelikiem stał też samochód Emila, co oznaczało, że został w Pożarowie. Skoro jednak Emil nie zadzwonił z pretensją, dlaczego tak długo śpię, uznałam, że na razie wcale nie muszę opuszczać pokoju.
Czekała na mnie jeszcze jedna książka, którą pożyczyła mi w tym tygodniu pani Czyżewska. Byłam stałym gościem u Małgorzaty – jej biblioteka stanowiła dobry pretekst, żeby na chwilę wyrwać się z Pożarowa. Samochód Konrada był pod ręką, więc odległość kilku kilometrów nie stanowiła problemu. O dziwo w rodzinnym domu Czyżewskich czułam się wyjątkowo dobrze. Michał towarzyszył mi tylko czasami, bo najwidoczniej nie odczuwał potrzeby częstego widywania z się z mamą. A może wystarczały mu książki, które Konrad przywiózł wcześniej z Warszawy? 
Czy zaprzyjaźniłam się z Małgorzatą? Tak naprawdę nie potrafiłam tego nazwać. Nasza relacja nie przypominała tej, którą miałam z Joanną czy Ingą. Małgorzata była dla mnie przede wszystkim mamą Michała i Konrada – tak ją też traktowałam, a nasze rozmowy przypominały trochę te, które ja prowadziłam ze swoją mamą. Może dlatego, że moja mama była w Kiekrzu, to tak często odwiedzałam Małgorzatę, która bardzo chętnie dzieliła się ze mną matczynym ciepłem. I chyba obie byłyśmy zadowolone z takiej relacji.
Mimo że wciągnęłam się w lekturę, nie mogłam oszukać żołądka, którego zamiast śniadania uraczyłam jedynie herbatą. W dodatku kilka godzin wcześniej. Usmażyłam jajka sadzone, a kiedy już zaspokoiłam głód i pozmywałam, uświadomiłam sobie, jak szybko uwinęłam się z gotowaniem, kiedy robiłam to tylko dla siebie. Wtedy też przypomniałam sobie o Emilu, który mógł mnie jednak potrzebować, więc wybrałam się do pałacu. 
Nie spotkałam po drodze pana Andrzeja, chociaż wiedziałam, że kręcił się tu wcześniej. Czasem stajenny wyprowadzał konie na padok, a później znikał, szczególnie w dni, kiedy miał pod opieką swojego wnuka. Niemniej jednak odniosłam wrażenie, że Pożarowo tego dnia naprawdę jest opustoszałe. Jedynie konie kroczyły leniwie, skubiąc trawę. Idąc wzdłuż ogrodzenia i przyglądając się zwierzętom, zawiesiłam wzrok na Fridzie. Zatrzymałam się nawet i zawołałam ją, ale miała mnie w głębokim poważaniu. Jedynie Moniuszko uraczył mnie spojrzeniem. 
Kroczyłam dalej, zbliżając się do pałacu. Zawsze idąc w tym kierunku, przypominałam sobie, jak przyjeżdżaliśmy tutaj z Sylwią i tatą. Wspominałam nasze wyprawy z rozrzewnieniem, może dlatego, że wtedy wszystko wydawało się prostsze; nawet to naiwne uczucie do Konrada, które właśnie wtedy się urodziło. Patrząc na pałac, odczuwałam też pewien rodzaj zazdrości – Joanna wychodziła za mąż w tak pięknym miejscu, mogłabym powiedzieć, że to ślub jak z bajki.
Od pewnego czasu Joanna intensywnie przygotowywała się do ślubu. Chętnie jej pomagałam, traktowałam to jako kolejne zajęcie, które miało mnie odwieźć od ciągłego użalania się nad sobą. Podziwiałam ją za niebanalne wybory, bo wśród całej tej białej ślubnej tandety potrafiła wyszukać prawdziwe perełki. Doskonale wiedziała, jak powinna wyglądać jej bajka, kiedy ja przez większość czasu dostawałam oczopląsu. Już przez same te walory estetyczne nie potrafiłam doczekać się tego dnia. Wkręciłam się w przygotowania i czekałam na to wydarzenie, jakbym to ja miała wyjść za mąż. Zresztą niejednokrotnie wyobrażałam sobie siebie, jak stoję na miejscu Joanny. Tyle tylko, że w swoich wyobrażeniach wcale nie stał obok mnie mój przyszły mąż – po prostu chciałam przeżyć tak cudowny dzień.
Pozostawała jeszcze jedna rzecz związana z tym wydarzeniem. Konrad nie odwołał zaproszenia, więc wciąż byłam jego osobą towarzyszącą. Chociaż może powinnam uznać, że nasze nieporozumienie równało się z anulowaniem zaproszenia. Zastanawiałam się nad tym (w końcu mimo wszystko miałam mnóstwo czasu, aby rozmyślać), ale nie odważyłam zapytać Joasi, czy zaprosi mnie na ślub, jeśli Konrad zmienił zdanie. Z jednej strony wydawało mi się to oczywiste, z drugiej jednak nie byłyśmy rodziną ani nie znałyśmy się zbyt długo, a ja nie chciałam się w żaden sposób narzucać.
Tuż przy tylnym wejściu do pałacu dopadł mnie Szarlej. Zamerdał ogonem i podbiegł, dopraszając się o codzienną porcję pieszczot. Czasem patrząc na tego sierściucha, uświadamiałam sobie, że będzie mi go brakować, kiedy wyjadę z Pożarowa.
Weszłam w głąb pałacu, musiałam przejść prosto korytarzem, po prawej mijając wejście do kuchni, a później skręcić w lewo, aby dotrzeć do biura Emila. Pies oczywiście kroczył przy nodze, z wywalonym jęzorem, wciąż machając ogonem. Drzwi do gabinetu jak zwykle pozostawały uchylone, czasami na korytarzu słychać było, jak Emil rozmawia z kimś przez telefon. Z przyzwyczajenia zapukałam. Popchnęłam skrzydło, a po sekundzie moim oczom ukazał się Czyżewski, który wyjątkowo nie gapił się w dokumenty lub w laptopa, ale przez okno. Przywitałam się, Emil zerknął na mnie przez ramię, skinął głową i uśmiechnął się delikatnie.
– Będziesz mnie dziś potrzebować? – zapytałam łagodnie.
– Dziś pewnie nie. 
– Dziewczyny na długo wyjechały? – rzuciłam, chcąc jakoś podtrzymać rozmowę, szczególnie że Emil nie wyglądał na zajętego.
– Wrócą w niedziele wieczorem. Michał podobnie.
Odpowiedziałam mruknięciem. Nadal byłam trochę na Miśka obrażona, więc nie wiem, czy interesowało mnie, kiedy wróci. Bardziej ciekawiła mnie natomiast zupełnie inna osoba, o której nie powinnam wspominać przy Emilu. Ani przy nikim innym.
– A Konrad?
Emil przeniósł na mnie wzrok, nie ukrywając zaskoczenia. Po raz pierwszy od dłuższego czasu wypowiedziałam imię Konrada na głos. W dodatku nikt o nim nie wspominał – istniała niepisana zasada, że przy mnie nie rozmawia się o Konradzie Czyżewskim. Dlatego reakcja Emila wcale mnie nie zdziwiła. 
Zrobiłam bardzo głupią minę, bo Emil popatrzył na mnie z zatroskaniem. W myślach zwyzywałam siebie od idiotek. Wszyscy chyba wiedzieli, że tęsknię za Konradem, ale głośne przyznanie się do tego, to inna sprawa. Swoim pytaniem potwierdzałam tylko, że mi go brakowało.
Emil zbierał się do odpowiedzi naprawdę długo. Zastanawiałam się, co chce powiedzieć. Że Konrad jest szczęśliwy i zadowolony z życia w Toruniu? Czy traktuje wyjazd do pracy jak karę? Nie wiem, co gorsze – każda z tych odpowiedzi w jakiś sposób by mnie zraniła. Oczywiście chciałam, aby Konrad był szczęśliwy, to wydawało mi się oczywiste, jednak z drugiej strony zyskałabym odrobinę satysfakcji, gdyby pocierpiał trochę jak ja. A co! 
– Konrad wróci na mój ślub – odezwał się wreszcie Emil. Taka odpowiedź odrobinę mnie uspokoiła. – Może trochę wcześniej – dodał jeszcze, udając, że szuka czegoś wzrokiem na biurku. – A ty? Masz już swoją sukienkę? – Zgrabnie zmienił temat. Zapytał już swobodniej, ponownie spoglądając na mnie.
– Nie – odpowiedziałam bez zastanowienia. – Ale czy ja będę na ślubie? Przecież… – zawahałam się.
– Hania – westchnął Emil, tym samym mi przerywając – może zaparz kawy. Koniecznie mocnej. Dla siebie.
Pomyślałabym, co odpowiedzieć, ale w kolejnej chwili dostrzegłam samochód wjeżdżający do parku od strony wsi, od południa. Emil zauważył zmianę na mojej twarzy i odwrócił się do okna. Oboje skupiliśmy uwagę na zbliżającym się aucie.
– Spodziewasz się kogoś? – zapytałam z ciekawości.
– Skądże – odpowiedział bez zastanowienia.
– Może to babcia? – zaśmiałam się, przypominając sobie moment, kiedy ją poznałam. Wytoczyła się wtedy z auta razem z Wtorkiem pod pachą, a później zaczęła okładać Konrada laską. Z perspektywy czasu wydawało mi się to zabawne, ale wtedy chwili byłam co najmniej przerażona zachowaniem tej kobiety.
– Wątpię – odparł Emil. – Przyjechałaby z jakimś sąsiadem, a ja pierwszy raz na oczy widzę ten samochód.
Zachęcona jego słowami i narastającą ciekawością podeszłam bliżej okna. Stanęłam przy Emilu i bez skrępowania odsłoniłam firankę. Ja niestety już wcześniej widziałam to stare BMW. Ba, zdarzało mi się nawet je prowadzić. Zrobiłam krok do tyłu, później drugi i zatrzymałam się na biurku. Zacisnęłam dłonie na blacie, prawie wbijając paznokcie w drewno. Emil już wiedział, co się dzieje. Kiedy wpatrywałam się tępo w firankę, chciał coś powiedzieć, ale przerwałam mu stanowczo.
– Nie, nic nie mów.
Odważyłam się zbliżyć do okna raz jeszcze, tym razem starając się zachowywać jak najbardziej dyskretnie. Emil milczał – bardzo dobrze, byłam bowiem święcie przekonana, że słychać nas na zewnątrz, więc kierowca łatwo może mnie zlokalizować. Czyżewski patrzył na mnie, nie do końca wiedząc, co zrobić. Cóż, na jego miejscu zapewne obawiałabym się, że wpadnę w histerię i trudno będzie zapanować nad sytuacją. A w tamtym momencie byłam bliska histerii właśnie.
Uważnie obserwowałam zbliżające się auto. Poruszało się dosyć powoli po nierównej drodze, zostawiając za sobą kurzawę. Sterczałam w gabinecie jak zahipnotyzowana, nie potrafiłam wykonać ani jednego kroku. Nie umiałam też zebrać myśli; na przemian miałam w głowie galimatias z totalną pustką. 
Po chwili z samochodu wysiadł Czarek. Nie zmienił się zupełnie. Może mi się wydawało, że przez ostatni miesiąc zyskał dodatkowe kilogramy, bo wyglądał na nieco bardziej przysadzistego. Jego widok był dla mnie jak uderzenie w policzek. Moje serce chciało wyskoczyć na zewnątrz. W zasadzie niewielka strata, bo w tamtym momencie czułam już tylko jedno: w środku umarłam, wydawało mi się, że czas się zatrzymał i nie żyję. Naprawdę niewiele brakowało, abym zaczęła panikować. 
Cezary rozejrzał się dookoła, na szczęście nie spojrzał w odpowiednie okno. Chyba szukał mnie gdzieś na drzewie, nie w pomieszczeniu, gdzie delikatnie poruszała się firanka – musiało minąć trochę czasu, abym zrozumiała, że Cezary to typowy przygłup. Ja patrzyłam dokładnie na niego i coraz mocniej zaciskałam moją szczękę z wściekłości.
Dwie sekundy później uchyliły się drzwi od strony pasażera. To chyba widok drugiej osoby wysiadającej z auta całkiem mnie otrzeźwił i spowodował, że  straciłam resztki odwagi.
– Czy to nie Sylwia? – szepnął Emil, przerywając ciszę między nami. Zdążyłam zapomnieć, że on cały czas przy mnie był. Chociaż sama nie wiedziałam, czy może już wcześniej coś do mnie mówił, ale żadne ze słów do mnie nie dotarło. 
– Tak, to moja siostra – mruknęłam, nie dowierzając, że Sylwia naprawdę się tutaj zjawiła.
Szukając wsparcia w stojącym przy mnie Emilu, odruchowo chwyciłam go za dłoń. Ciepło bijące od jego skóry sprawiło, że na krótki moment poczułam ulgę. Odsunęłam się od okna, pociągając za sobą zmieszanego mężczyznę. Nie chciałam, aby jego sylwetka została zauważona przez Sylwię lub Czarka. Na twarzy Emila wymalował się pewien rodzaj niezadowolenia; chyba domyślił się, co chcę mu powiedzieć.
– Emil, ja nie mogę się z nimi zobaczyć.
– Dlaczego? – zapytał wprost, używając tego szorstkiego, ojcowskiego tonu, którego czasem używał w stosunku do bratanków. Ja nie potrafiłam udzielić konkretnej odpowiedzi, dlatego odburknęłam nieco nieprzyjemnie: 
– Bo nie. 
W głowie kotłowało mi się tysiące chaotycznych myśli, ale tylko jedna była słyszalna wyraźnie: ucieczka.
– Ja się go boję – wyjęczałam. – Do tego moja siostra. Musisz im powiedzieć, że mnie tutaj nie ma, błagam – zaskamlałam.
Patrzyłam na twarz Emila, jego zmarszczone czoło i zaciśnięte usta. Poprosiłam, aby zajął się moimi problemami – nie mógł być zadowolony. Liczył na to, że będę w stanie udźwignąć ten ciężar. Niestety ja, Hania Wrońska, zawiodłam nas oboje. Nie zachowywałam się jak dorosła osoba. Brakowało tylko tupania nogą i płaczu – właśnie do tego byłam zdolna.
Nie mogłam zbyt długo czekać, więc ścisnęłam dłoń Emila jeszcze mocniej.  Wtedy on wyswobodził się z mojego uścisku. Myślałam, że odmówi. On jednak zbliżył się do okna, zerknął szybko na nowo przybyłych; pewnie chciał wiedzieć, ile zostało czasu. Później pochylił się nade mną i zaczął mówić jak do dziecka.
– Wiesz, gdzie są kluczyki do samochodu Konrada? Czmychnij dyskretnie tyłem przez ogród, później przejedź polną drogą do wsi. Jasne? – Skinęłam głową. Plan wydawał się prosty. – Ja ich jakoś spławię, ale może lepiej, żeby ciebie tu nie było. 
– Ale co im powiesz? – wypaliłam, chociaż wcale nie było czasu na wyjaśnienia.
– Że byłaś tutaj w czerwcu, a później wyjechałaś, tyle. – Wzruszył ramionami. Cóż, dla niego nie była to sprawa życia lub śmierci. – Idź już – ponaglił.
Z determinacją, o którą nigdy bym siebie nie podejrzewała, wybiegłam z gabinetu, korytarzem prosto na tylni taras, a później do ogrodu. Emil zawołał Szarleja, aby pies nie pobiegł za mną. Modliłam się, aby nadal pana Andrzeja nie było i abym nie musiała się tłumaczyć.
Kierując się z ogrodu w stronę stajni, musiałam uważać, aby nikt mnie nie zauważył w miejscu, gdzie drogi nie zasłaniał już pałac. Nie wiedziałam, czy Czarek wszedł do środka, czy chciał się najpierw rozejrzeć dookoła budynku – to drugie mogło zepsuć mój plan. Przebiegłam, cała drżąc, spojrzałam w stronę parku, ale na szczęście nikogo nie dostrzegłam. Miałam nadzieję, że mnie również nikt nie zobaczył. 
Pędziłam wzdłuż stajni, za najbliższy cel obrałam sobie drzwi do hoteliku. Po drodze wyciągnęłam z kieszeni szortów klucz; na szczęście nie upadł na trawę mimo drżących dłoni. Wpadłam do środka, ostatkiem sił łapiąc powietrze; ledwo zmieściłam się na zakręcie, prawie zakończywszy swoją ucieczkę na schodach. Rozpędzona wbiłam do pokoju i dosłownie rzuciłam się na komodę. Kluczyki na szczęście leżały na wierzchu. Zerknęłam jeszcze na balkon, ostatnio miałam w zwyczaju wieszać pranie na zewnątrz – pochwaliłam swoje wczorajsze lenistwo, bo żaden ciuch nie schnął na wietrze. Gdy upewniłam się, że nikt mnie nie dostrzeże, popędziłam do samochodu, wcześniej jeszcze zamykając frontowe drzwi – wszystko musiało wyglądać tak, jakby mnie tutaj rzeczywiście nie było. 
 Siadając w samochodzie, poczułam, jak drżę całym ciałem. Nie potrafiłam tego opanować, jednak nie miałam czasu na poskramianie własnych odruchów. Wsadziłam kluczyk w stacyjkę i odpaliłam. Powtarzałam pod nosem czynności, które powinnam wykonać, aby wycofać auto, a później ruszyć spokojnie do przodu. Wszystko poszło gładko, a ja swobodnie ruszyłam drogą za hotelikiem biegnącą między polem a łąką. W ten sposób minęłam wieś, objeżdżając ją bokiem. Przed wyjazdem na szosę rozejrzałam się uważniej – być może Emil spławił Sylwię i Czarka dosyć szybko, przez co mogłam się na nich natknąć na drodze. Nikt jednak nie nadjeżdżał. Odetchnęłam z ulgą i skierowałam się w stronę Wronek. 
Chciałam wcisnąć gaz do dechy, Audi Konrada mogłoby pokonać te kilka kilometrów w szybkim tempie, ale musiałam mieć na uwadze, że mimo wszystko byłam zdenerwowana i roztrzęsiona. Nie chciałam nikogo po drodze zabić! Poza tym zwykła kontrola drogowa zatrzymałaby mnie na długo – uświadomiłam sobie, że jechałam bez swojego prawa jazdy. Ba, nie zabrałam żadnych swoich rzeczy. Niebieskie Audi i tak rzucało się w oczy, więc zmówiłam kolejną szybką modlitwę, aby nie natknąć się na żadną kontrolę. 
Nie przestawałam powtarzać na głos czynności, które powinnam robić, co mnie uspokajało; nie mogłam sobie pozwolić na brak skupienia. Nie zastanawiałam się jednak, gdzie jadę, odruchowo obrałam kurs i skręciłam w ulicę, którą jeździłam zawsze do Małgorzaty. W tamtym momencie zaczęło do mnie powoli dochodzić, co tak naprawdę robię. Zaczęłam drżeć jeszcze bardziej, na szczęście od domu Czyżewskich dzieliła mnie coraz mniejsza odległość. 
Odetchnęłam z ulgą, gdy dom ukazał się moim oczom. Zaparkowałam przed bramą, wyłączyłam silnik i oparłam ciężko głowę o zagłówek. Uświadomiłam sobie, że Małgorzaty nie ma w domu, bo przecież o tej porze jest w pracy. To nic. Wszystko było lepsze niż konfrontacja z Czarkiem. Musiałam się tutaj skryć. Nawet gdyby oznaczało to kilkugodzinne czekanie.
Wysiadłam z samochodu, uszłam trzy kroki i musiałam się oprzeć o maskę, bo długo nie ustałabym na nogach jak z waty. Z górki schodziła właśnie kobieta, która, o ile dobrze kojarzyłam, mieszkała w domu obok. Zauważyłam ją kątem oka, ale udawałam, że nie widzę.
– Wszystko w porządku? – zawołała za mną. Zerknęłam, skinęłam głową, nic więcej.
Zaklinałam w myślach furtkę – musiała być otwarta, inaczej utknęłabym przed bramą lub w samochodzie, a tak mogłabym przynajmniej schować się w ogrodzie. Chyba miałam wyjątkowe szczęście, bo bez problemu weszłam na podwórze. Robiłam dobrą minę do złej gry – starałam się zachowywać jak osoba, która wie, po co tutaj przyjechała i została zaproszona, a nie jest żadnym intruzem, szczególnie że czułam na sobie świdrujące spojrzenie sąsiadki. Przystanęłam chwilę w cieniu drzewa i dyskretnie rozejrzałam się dookoła. Kobieta zniknęła mi z pola widzenia, miałam nadzieję, że przestała mnie obserwować. Podeszłam do drzwi wejściowych, wyciągając niepewnie rękę do klamki; nacisnęłam, ale drzwi nie ustąpiły. Nie wiem, czego się spodziewałam. Westchnęłam cicho, po czym spoczęłam na ławeczce stojącej w altanie.
Przez dobre dwadzieścia minut bawiłam się kluczykami, ważąc je w dłoniach, kiedy usłyszałam charakterystyczne skrzypnięcie furtki. Natychmiast wstałam. Małgorzata wyglądała, jakby się spieszyła, zdradzał ją jasnoróżowy rumieniec. Wyglądała trochę inaczej niż zwykle, ale zazwyczaj nie widziałam jej w ubraniach, które zakładała do pracy. Chyba biegła w tych sandałkach. Szybko do mnie podeszła. Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale żadne słowa nie chciały mi przejść przez gardło.
– Sąsiadka zadzwoniła, że przyjechałaś – oznajmiła, a mnie zrobiło się strasznie głupio, bo wcześniej brzydko zwyzywałam tę kobietę w myślach. No tak, skoro widywała mnie tutaj wcześniej, to raczej nie wzięła mnie za złodzieja. – Zmartwiła się, mówiła, że wyglądasz na zdenerwowaną. Haniu, co się stało?
Co się stało? Trudno było mi powiedzieć cokolwiek.
– Jestem strasznym tchórzem – odparłam z westchnięciem. – Uciekłam przed byłym chłopakiem.
– Tym chłopakiem, który… 
– Tak, dokładnie tym. Znalazł mnie w Pożarowie, przyjechał z moją siostrą, a ja po prostu musiałam uciec. Ja… ja jeszcze nie pogodziłam się z tym, co mnie spotkało – wyrzuciłam z siebie z szybkością karabinu maszynowego. – Boję się go, boję się, że będę musiała przed nim uciekać w nieskończoność.
– Nie mów tak, skarbie – poprosiła, zasmucając się.
Małgorzata swoim łagodnym głosem próbowała ukoić moje nerwy, jednak to wcale nie było łatwe. Poza tym zwróciła się do mnie jak Konrad, co od razu przywołało go na myśl.
– Mogłabym tutaj trochę posiedzieć? – zapytałam z wyraźną nadzieją w głosie.
– Jasne, jak długo będziesz chciała. – Zabrzmiało, jak frazes, jednak uwierzyłam, że Małgorzata mówiła szczerze, a nie tylko chciała mnie pocieszyć. Ufałam jej, ostatnio nie ufałam nikomu bardziej niż jej. – Wejdźmy do środka, dobrze? Napijesz się czegoś, odpoczniesz, a ja zrobię dla nas obiad.
Małgorzata wprowadziła mnie do domu, trzymając za rękę. Spod skrzydeł Emila zostałam przygarnięta przez Małgorzatę, tylko dlatego, że chciałam ukrywać się przed Cezarym – czułam się jak pięciolatka. Mentalnie musiałam nim być, bo w dziecinny sposób radziłam sobie ze swoimi problemami. Pewnie nawet mała Agnieszka zachowałaby się bardziej dojrzale ode mnie. 
Gospodyni usadziła mnie przy stole w kuchni, a później postawiła przede mną zimny sok pomarańczowy. Z wahaniem wyciągnęłam rękę po szklankę.
– Zrobię naleśniki – powiedziała Małgorzata, ale chyba bardziej do siebie, tylko po to, żeby przerwać ciszę. Ja nie byłam w stanie choćby na nią zerknąć. Ogarniała mnie coraz większa pustka, której nie mogłam przegonić. Perspektywa spotkania z Czarkiem i moją siostrą, ale również moja ucieczka z Pożarowa, tak na mnie zadziałały.
Zaczęłam rozmyślać, co powinnam zrobić. Stanąć twarzą w twarz z Cezarym Sawickim? Powinnam to zrobić bez strachu i powiedzieć, co o nim myślę, a nawet jak bardzo go nienawidzę. Nie ugiąć się i znaleźć w sobie odwagę, walczyć o swoje życie, a nie wiecznie żyć w ciągłym strachu. Nawet jeśli nie wszystko poszłoby po mojej myśli, powinnam wyjść i porozmawiać, bo przecież miałabym za sobą Emila. Byłam cholernie na siebie zła, bo wybrałam najgorszą i najgłupszą z możliwych opcji.
Gospodyni krzątała się wokół mnie, co jakiś czas rzucając pytaniem i sprawdzając, czy kontaktuję. A może zrobić ci herbaty? Czy naleśniki mogą być z dżemem? Zostały jeszcze dobre powidła z zeszłego roku. Odpowiadałam jej monosylabami.
Na chwilę zostałam w kuchni sama z talerzem jedzenia i słoikiem przetworów, które swoją drogą okazały się naprawdę pyszne. Małgorzata wyszła na chwilę, zorientowałam się, że chciała porozmawiać przez telefon. O mnie. Z Emilem.
– Przyjechała do mnie. – To jedyne zdanie, które słyszałam wyraźnie. Pojawiały się jeszcze słowa o tym, że jestem bezpieczna, ale nie wyglądam zbyt dobrze. Małgorzata pytała, co się dokładnie stało, w końcu ja nie powiedziałam jej zbyt wiele.
Kiedy wróciła do kuchni i zasiadła naprzeciwko mnie, nie poruszyła żadnego tematu. Pewnie już straciła ochotę, aby przebijać się przez tę skorupę, w której się ukryłam.
– Przepraszam, nie przywiozłam ze sobą książek – wymamrotałam pod nosem między jednym kęsem a drugim. Tylko to jedno zdanie miało sens, nic innego, co mogłabym wypowiedzieć na głos, nie przychodziło mi do głowy.
– Nic się nie stało – odparła.
Bardzo chciałam, żeby dzisiaj właśnie nic się nie stało.
Później przeniosłam się do salonu. Teraz ten pokój wydał mi się jeszcze większy niż zazwyczaj. Podeszłam do okna i rozejrzałam się, ale dziwnie skojarzyło mi się to z sytuacją w gabinecie Emila. Usiadłam więc na kanapie i włączyłam telewizor. W Pożarowie byłam zupełnie pozbawiona takich bodźców i chociaż nie byłam fanką oglądania telewizji, teraz przydała mi się odrobina odmóżdżenia. Trafiłam na taki program, który idealnie się nadawał.
Wystraszyłam się, gdy ktoś zapukał do drzwi jakieś pół godziny później. Gość nie czekał, aż ktoś mu otworzy, tylko wszedł do środka. Serce podeszło mi do gardła, zesztywniałam, bo myślałam, że za sekundę zobaczę przed sobą Czarka. Na szczęście moim oczom ukazał się Emil Czyżewski. Uśmiechnął się do mnie w taki nieodgadniony sposób – chyba starał się nie być przygnębionym, patrząc na mnie. Nie zdążyliśmy nic powiedzieć, bo w salonie prawie natychmiast pojawiła się pani domu.
– Emil – powiedziała. W jej głosie dało się wyczuć nuty zaskoczenia, ale też radości. Znów poczułam się jak ostatnia idiotka. Chyba dawno się nie widzieli, a zamiast rozmawiać normalnie, mieli na głowie śmierdzące jajko pod postacią Hani Wrońskiej. Zaczęłam współczuć ludziom, że zmuszałam ich do pomagania mi.
– Cześć – przywitał się Emil. Jeśli myślałam, że w dziwny sposób patrzył i uśmiechał się do mnie, to bardzo się myliłam. Kilka sekund mierzyli się wzrokiem z Małgorzatą, nie wiedząc, co sobie powiedzieć. Zastanawiałam się, czy nie wstać i nie wyjść, pewnie nawet nie zauważyliby mojego zniknięcia. – Przywiozłem kilka rzeczy dla Hani – odezwał się ponownie.
– Dobrze, cieszę się – odparła kobieta bez wyrazu. 
Nawet na mnie nie spojrzeli. Ja natomiast wgapiałam się w nich i starałam się zrozumieć, co właśnie się między tą dwójką rozgrywa. Chyba rzeczywiście powinnam zostawić ich samych. Miałam dosyć swoich zmartwień, a napięcie między nimi było wyraźnie wyczuwalne. Chociaż musiałam przyznać, że to było dość fascynujące.
– Zjesz coś? – zapytała Małgorzata, chyba z grzeczności.
– Dziękuję, ale… 
– Bardzo dobre naleśniki – wtrąciłam i wtedy oboje przypomnieli sobie, że cały czas siedziałam na kanapie. Zlitowałam się nad nimi i zapytałam jeszcze: – Przywiozłeś coś dla mnie?
– Mam twój portfel z dokumentami i komórkę – oznajmił Emil. – Nie wiedziałem, czy brać coś więcej.
Trzymane cały czas w dłoni rzeczy położył obok mnie na sofie. Podziękowałam skinieniem głowy, on odpowiedział łagodnym uśmiechem. Nie pomyślałabym, że Emil przyjedzie, aby przywieźć mi portfel i telefon. To było co najmniej dziwne, bo bez tych rzeczy mogłam sobie poradzić – przecież przez jakiś czas radziłam sobie doskonale, będąc w Pożarowie. 
Kiedy już miałam jednak przy sobie telefon, spojrzałam na wyświetlacz i wpadłam na pomysł, który nawet mnie samej nie do końca się podobał. Cóż, ten dzień nie obfitował w najrozsądniejsze decyzje, dlatego postanowiłam zaryzykować. Zabrałam swoje rzeczy z kanapy i wolnym krokiem poszłam na górę. Oznajmiłam, że chciałabym wybrać kolejną lekturę, Małgorzata tylko skinęła głową.
Będąc już w pokoju, który pełnił funkcję sypialni pani Czyżewskiej, a zarazem biblioteki, oparłam się o regał z książkami i głęboko westchnęłam. Wybrałam numer telefonu, który zapisałam już jakiś czas temu, ale nie miałam tyle odwagi, aby zadzwonić. Czasami zdarzały się wiadomości, ale nigdy rozmowy.
– Hej, tutaj Hania. – Starałam się mówić wesołym głosem, ale chyba nie bardzo mi to wychodziło. – Miałbyś ochotę się spotkać?

13 komentarzy:

  1. Jaka jest szansa, że dryndnęła do Kowala? :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam napisać, że fifty-fifty, ale bym skłamała.

      Usuń
  2. Kurde, co ten Konrad zrobił? Nie spidziewalam się, ze tak sobie na miesiac zniknie. Biedna Hanka, juz do reszt zwariowała. Nieładnie, źe tak stchórzył. Ale juz lepie tak, niz mialby dawać deklaracje bez pokrycia... Zresztą ślub juz niedługo, to moźe cos ruszy. Nie wiem, jakim cudem Hanka mysli, ze mogliby jej nie chcieć na tym ślubie, skoro tak się wzięła za jego przygotowania, nie mowiac juz o oczywistym fakcie,mze jakby jej nie lubili czy nie chcieli jej towarzystwa, to by nie pozwolili u siebie mieszkać... Rozwala mnie ta dziewczyna. I tak sobie myslę, ze byłoby dla niej dosc smutne, jakby musiała stamtąd wyjechać, i moze tak te wakacje mogłyby się nie kończyć slbo zamienić w dluzsze wakacje czy coś. Nie ogarniam, czemu siostra Hanki przywiozła do pożarowa Czarka, to naprawdę nieładnie i mam nadzieję, ze Emil raz, a porządnie go splawi i nie bedzie problemow. E ogole akacja ucieczki przez Hankę opisana genialnie xD czuło sie go napiecie, jakby gonilo ją stado mafiosow sycylijskich xD chciałabym, żeby Hanka zadzwoniła do Konrada i liczę na to, ale zawsze jest jeszcze Koeal... No bo chyba nie Czarek, prada? To byłoby mocno dziwne xD pod kazdym względem. Mam nadzieję, ze następny rozdział pojawi się nieco szybciej. Ale długością i jakością ten zdecydowanie nadrabia, choc przez brak Konrada tochę cierpię xD mam nadzieję, ze wynagrodzisz w następnym :). Zapraszam na zapiski-condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
  3. Eeee, na sto procent nie zadzwoniła do Konrada, to musiał być ktoś kogo Hanka poznała w ciągu ostatniego czasu. Kowal, duże prawdopodobieństwo :)
    Wielkimi krokami zbliżamy się do ślubu i wesela! Czekam na ten moment już od kilku rozdziałów, ale tak patrzę, że dodałaś datę na górze.... I tu coś mi nie gra!
    Odliczmy 30 dni od 9 sierpnia, mamy ok 10 lipca, Hanka przyjechała do Pożarowa już po zakończeniu roku akademickiego jak dobrze pamiętam? Czyli akcja całego opowiadania toczyła się tylko maksymalnie dwa tygodnie? Ktoś tu chyba zagina czasoprzestrzeń.... :P

    Więc jak mówiłam czekam na ślub Emila i Hankę w wydaniu kopciuszka na balu, haha, jakaś śliczna suknia, fryzura, Konrad zobaczy ją po tak długim czasie i szczęka mu opadnie z zachwytu...

    Ale zanim to nastąpi.... bardzo bym chciała dowiedzieć się co się działa w ciągu tych 30 dni u Konrada!

    No i ciągle czekam na powrót tajemniczej różowej koszuli! Tylko niech nie ubiera jej na wesele...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważasz, że zaginam czasoprzestrzeń? Udowodnij! :)

      Usuń
    2. Hmm... może to tylko takie wrażenie, ale za jakiś czas, jak będę mieć wolną chwilę, chętnie przeczytam Różową Koszulę od początku i wtedy zwrócę na to szczególną uwagę! ;)

      Usuń
    3. Mogę od razu powiedzieć, że to było 2,5 tygodnia :P Można mi zarzucać, że fabuła leci na łeb na szyję, ale zaginania czasu i braku logiki w tej kwestii bez dowodów wmówić sobie nie dam XD

      Usuń
  4. Na początku pomyślałam: o matko, co ten Konrad znowu odjebał? Im dalej w las, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to może faktycznie Czyżewski się pojawił po miesiącu i cała ta miła atmosfera jeszcze sprzed jego wyjazdu zwyczajnie się ulotniła. Ale jednak nie. I ciężko mi powiedzieć czy na szczęście, bo Czarek to najgorsza opcja. Właściwie co ta Sylwia odwaliła? Serio, czy ona jest psychicznie chora czy o co właściwie jej chodzi? Nie ma to jak siła sióstr, naprawdę.
    Co do Emila, to miło z jego strony, ale miałam wrażenie, że zrobił to tak trochę od niechcenia; jakby z jednej strony się na to zgodził, ale z drugiej myślał o Hance jak o jakimś nienaturalnym zjawisku.
    Ja osobiście nie dziwię się Hance i jestem przekonana, że uczyniłabym dokładnie to samo. Wcale nie myślę, że jest tchórzem. Minął dopiero miesiąc tylko miesiąc, więc nie zapomni nadal o tym wszystkim i nie pójdzie na pogaduszki. Jestem pewna, że kiedyś dorośnie do tego, ale teraz to wciąż zbyt świeże.
    Co do wyjazdu K. może to jest to czego oni potrzebują? Niby milczenie Konrada nie zwiastuje nic dobrego, ale wydaje mi się, że po prostu pewne sytuacje trzeba przeczekać. Może on znajdzie w Toruniu jakiś spokój i zwyczajnie uporządkuje swoje myśli?
    ok, mogę być naiwna XD
    tak czy inaczej, ja wierzę, że ta rozłąka w czymś może, K. zwyczajnie zatęskni za H. i voila!
    co do telfonu stawiam na Kowala, w sumie moja pierwszą myślą był Konrad, ale to mało możliwe.
    Pozostaje nam czekać (ale tak na boże narodzenie to mogłabyś nam zrobić prezent z kolejnym rozdziałem :P)
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że zadzwoniła do Kowala. Kowala nigdy dość!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobra, pojawił się Czaruś i Hanka uciekła, czemu nie jestem zdziwiona? Okejka zagranie, że uciekła do Małgorzaty, ale reszty nie skumałam. To chyba przez te leki na mój tętniak XDDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co jest niezrozumiałe? Cała końcówka chujowa? XD

      Usuń
  7. Przeczytałam jakieś dwa tygodnie temu w pracy. Wiem, to się nazywa mieć zapłon. Spróbuję skomentować. W końcu już dawno powinnam była to zrobić.
    Nie wiem jak Konrad mógł zostawić Hankę samą. To do niego takie (nie) podobne. Zwłaszcza teraz, kiedy na horyzoncie zamajaczył... Czarek. Oczywiście, że nikt nie mógł przewidzieć, że tak się stanie, no ale... jakiś tam niesmak zostaje. Ciekawe, czy jego powrót K. na ślub zmieni coś między naszą dwójką. Oby, oby, aczkolwiek... na cud się nie nastawiam. Wiem, że bez dramatów nie byłoby zabawy, ale kurczę, Hania już tyle przeszła. Kiedyś liczyłam na pojawienie się Cz. i ich konfrontację, ale teraz wolałabym, żeby nigdy jej nie znalazł. Sawicki jest trochę jak zeszłoroczny śnieg. Dawno zapomniany i nikomu niepotrzebny do szczęścia. Czego zatem szuka w Pożarowie? Zemsty? Przebaczenia? Czegoś innego? Och, pewnie lepiej nie wiedzieć. Ale podejrzewam, że wyjaśnienia nas nie ominą. Zresztą... chrzanić go. Dawaj mi tu Konrada! Ktoś powinien spuścić mu porządne lanie. Najlepiej Emil. Jego krew, w końcu... :D
    Ciekawi mnie do kogo zadzwoniła H. Chciałabym wierzyć, że klin klinem i do Kowala, ale wiem, że to niewykonalne. Wszak, szykujesz mu inne, odrębne opowiadanie, na które z wielką niecierpliwością czekam <3
    Na dziś tyle ode mnie.
    Ściskam mocno i niech nowy rozdział dobrze Ci się pisze :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Czarek jest jak zeszłoroczny śnieg, ale nie wyobrażam sobie, aby mógł tak po prostu odpuścić. I kiedy wydawało się, że wszyscy o nim zapomnieli, on wreszcie (w jakiś sposób) dopiął swego. Tego jednego dramatu akurat odpuścić nie mogłam :D
      Oj, nie wszystko jest akurat niewykonalne i jedno nie wyklucza drugiego ;)
      Dziękuję i pozdrawiam! ;*

      Usuń

Dziękuję za komentarz!

Jeśli nie chcesz się logować lub po prostu nie posiadasz konta, użyj opcji "Nazwa/adres URL"