34. To nie jest miłość

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Hanka

Nie zastanawiałam się, co tak naprawdę wyprawiam. Gdybym zatrzymała się na minutę i zaczęła myśleć, na pewno uświadomiłabym sobie, jak głupio postępuję. Nie byłam jednak zdziwiona, że wyłączenie zdrowego rozsądku przyszło mi z taką łatwością – akurat tę umiejętność opanowałam do perfekcji.
Życie zdecydowanie byłoby łatwiejsze, gdyby większość planów, które urodzą się w głowie, wyglądało tak samo (albo chociaż podobnie!) jak w normalnym życiu. Problem rodzi się już w trakcie przelewania tego wszystkiego, powiedzmy, na papier. Dzięki wyobraźni wszystko wydaje się dopięte na ostatni guzik, lecz kiedy przychodzi do opisania tego słowami, pojawia się problem. Owszem, migawki obrazów nadal tkwią między innymi myślami, a mimo to w głowie odczuwa się bolesną pustkę. Kiedy już uda się stworzyć taką papierową wersję, zapewne po kilku godzinach rozmyślań i starań, trzeba jeszcze plan wdrożyć w życie. Och, ciągle pod górkę. Czy zawsze, kiedy wpadnę na jakiś pomysł, muszę przyjąć margines błędu szerszy niż cały zakres mojego skromnego przedsięwzięcia? Przecież w ten sposób z każdej pierdoły tworzy się ogromny problem, który momentami nie przypomina nawet pierwotnego zamysłu.
Być może dlatego zrezygnowałam zupełnie z przemyślenia sprawy i postanowiłam działać dość spontanicznie. Mój plan to brak planu, chociaż wmawiałam sobie, że wszystko mam ułożone w głowie. Tym samym udowodniłam, że nie uczyłam się na własnych błędach.
Już w sobotę nosiłam się z zamiarem zadzwonienia do Czarka. Jedząc wspólnie obiad z Małgorzatą i chłopakami, myślami byłam zupełnie gdzie indziej, co nie umknęło ich uwadze. Wiązało się to z kilkoma niewygodnymi dla mnie pytaniami, jednak nie mogłam tak po prostu powiedzieć, że musiałam wreszcie porozmawiać z Cezarym Sawickim i zakończyć mój koszmar. Aż dziwne, że nie dostałam niestrawności.
Wraz z każdą kolejną głupotą tylko pogarszałam swoją sytuację, ale dla świętego spokoju nie powiedziałam nikomu o moich planach. Wybrałam mniejsze zło i, jakkolwiek głupio to nie brzmiało, nie chciałam ich martwić. Pewnie nigdy w życiu nie zdołałabym odwdzięczyć się za okazane wsparcie, jednak doskonale wiedziałam, że jeśli nie stawię czoła swoim problemom samodzielnie, nigdy nie odnajdę spokoju ducha. Niezależnie od tego, jak bardzo bym chciała, nikt nie mógł przeżyć mojego życia za mnie.
Konrad zgodnie ze swoją obietnicą podwiózł mnie na dworzec. Michał w ogóle nie poczuwał się, aby mnie odprowadzić i pożegnać, najwidoczniej popołudniowa drzemka wydawała się bardziej atrakcyjna. 
– Masz jakieś plany na jutro?
Zaskoczyło mnie pytanie Konrada, szczególnie że w głowie już wtedy jawiła się wizja spotkania z Cezarym. Czyżewski wyjął z bagażnika moją walizkę, przejęłam ją, zaskoczył mnie jej ciężar, pewnie dlatego, że zamiast skupić się na bagażu, bezmyślnie wgapiałam się w Konrada. Wyglądał na rozbawionego moim zachowaniem; gdyby tylko wiedział, co wtedy kotłowało mi się w głowie, na pewno zrzedłaby mu mina.
– Nie odpowiadasz, bo nie masz planów czy nie chcesz mi powiedzieć, że jakieś masz?
– Możemy o tym porozmawiać… jutro? – mruknęłam.
Zrobiło mi się potwornie głupio, bo Konrad na pewno nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Naprawdę dałabym wiele, żeby między nami wszystko się ułożyło, ale kiedy nadarzyła się ku temu okazja, ja odmawiałam. Z dwojga złego wolałam jednak potrzymać go jeszcze trochę w niepewności, niż wyznać, co zamierzam zrobić i pozwolić, żeby się wściekł. Nie oszukiwałam się, gdyby Konrad uznał za konieczne, przywiązałby mnie do krzesła, abym tylko nie spotkała się z Czarkiem.
– Przepraszam, Konrad, to nie jest odpowiedni moment. Zadzwonię jutro, obiecuję – dodałam niepewnie, poniewczasie orientując się, jak żałośnie to zabrzmiało.
– A teraz dajesz mi kosza? – powiedział, siląc się na żart. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Naprawdę rozbawiła mnie próba ukrycia urażonego ego. Przyjrzałam się Konradowi – nie był już w moich oczach tym chłopakiem, któremu odmawiałam w imię głupiej zasady. Był dla mnie kimś znacznie więcej.
– Nie, nie myśl o tym w ten sposób – poprosiłam z westchnieniem. Czując wyrzuty sumienia, że nie podzieliłam się pomysłem o spotkaniu z Sawickim, odważyłam się zrobić krok w kierunku Konrada. Wspięłam się delikatnie na palce i pocałowałam go w usta. Całus ten, choć delikatny, na pewno nie był tylko przyjacielski. Konrad nie zdążył nawet zareagować, bo natychmiast się odsunęłam. – Naprawdę muszę już iść.
Chwyciłam rączkę walizki i szybkim krokiem ruszyłam w stronę peronu, na który następnie wjechał pociąg. Nie miałam nawet chwili, aby zatrzymać się i obejrzeć za siebie. Znalazłam wolne miejsce przy oknie i siadłam ciężko na plastikowym siedzeniu. Uśmiechałam się jak kretynka, nie potrafiłam przestać.
Przypomniałam sobie incydent z początku roku, kiedy Inga zmusiła mnie po pijaku do rzucania lotkami w zdjęcie Konrada. Chciałam zapaść się pod ziemię ze wstydu. Zdałam sobie sprawę, jak odległe są dla mnie te wspomnienia, chociaż miały miejsce tylko kilka miesięcy temu. Teraz już nie obchodziło mnie, że Konrad był moją niespełnioną miłością. Dla mnie człowiek ze zdjęcia i moich marzeń oraz młody mężczyzna, którego właśnie pocałowałam, to dwie różne osoby. Ja sama już nie byłam tą samą Hanką, co jeszcze pół roku temu.
Właśnie dlatego wspomnienie Cezarego nie mogło już dłużej snuć się za mną jak cień. Jeszcze wiosną bycie kochaną uważałam za najważniejsze dla mojego szczęścia, a to przecież miał zapewnić mi związek z Czarkiem. Przecież wcale nie czułam się wtedy szczęśliwsza. Ba, byłam potwornie nieszczęśliwa, ale uparcie twierdziłam, wierzyłam wręcz, że stanie się cud i ta jakże nieudolna miłość Sawickiego zadziała. Teraz, u schyłku lata, wiedziałam już, aby nie budować związku wyłącznie na nadziei, że kiedyś pokocham tę drugą osobę.
Ostatecznie postanowiłam spotkać się z Sawickim następnego dnia, w niedzielę około południa. Rodzicom oznajmiłam, że jadę do Poznania i popołudniu będę z powrotem; jak przypuszczałam, nie wzbudziło to w nich żadnych podejrzeń. SMS-a do Sawickiego wysłałam, dopiero gdy mój pociąg ruszył w stronę miasta: podałam nazwę lokalu, gdzie miałam na niego czekać. Chyba każdy rozsądny mężczyzna olałby taką propozycję, wiedziałam jednak, że Czarek się zjawi, dlatego nie zamierzałam bawić się w żadne subtelności i uprzedzać go wcześniej.
Pierwszy dzień września był już nieco chłodniejszy i tym tłumaczyłam sobie lekkie drżenie ramion. Na szczęście wzięłam ze sobą marynarkę, która początkowo miała mi po prostu dodać pewności siebie – dobrze w niej wyglądałam, równie dobrze czułam. Natomiast trampki założyłam podświadomie, biorąc ucieczkę z kawiarni jako jeden z możliwych scenariuszy. Nawet włosy tego dnia ładnie się ułożyły, miałam więc nadzieję, że to zwiastowało sukces, a nie kolejną katastrofę. Po ciężkiej nocy cieszył mnie każdy pozytywny akcent – trudno zasnąć, kiedy w głowie toczy się gonitwa myśli, a ja, kilkanaście godzin przed spotkaniem, miałam ich całkiem sporo.
Zaraz po tym, gdy wysiadłam w Poznaniu, skierowałam się w stronę Starego Rynku. Nie miałam zbyt wiele czasu w zapasie. Gdybym musiała posiedzieć dłużej przy stoliku i czekać na Czarka, to jeszcze bym się rozmyśliła. Będąc coraz bliżej celu i tak zaczęły nachodzić mnie wątpliwości, jednak ze wszystkich tych rzeczy, które wtedy przychodziły mi do głowy, byłam pewna tylko jednej: chciałam to wszystko skończyć raz na zawsze.
Po dłuższym spacerze dotarłam na miejsce, na szczęście zjawiłam się przed Cezarym. Kelnerka, najprawdopodobniej moja rówieśniczka, wskazała mi stolik w ogródku. Poprosiłam o herbatę – prawdopodobnie tylko na to było mnie stać jako biedną studentkę. Nie zamierzałam jednak zamawiać niczego innego, chodziło o lokalizację: na Starym Rynku jak zwykle kręciło się sporo osób, część z nich stanowili turyści. Kilka stolików wokół mnie było zajętych – o to mi właśnie chodziło, bo nie spotkałabym się z Czarkiem w miejscu, gdzie musielibyśmy zostać sami. Brałam też oczywiście pod uwagę, że w weekendy zwykle tłum się zagęszczał, więc Stary Rynek był idealny.
Kiedy rozejrzałam się dookoła, trochę pożałowałam, że przyszłam tu załatwić sprawę z Cezarym. Chętnie przespacerowałabym się bowiem wąskimi uliczkami odchodzącymi od Rynku, między kolorowymi kamienicami, po kocich łbach, przez które zawsze się potykałam. Jadłabym lody i czekała do południa, gdy na szczycie ratusza trykają się koziołki. Wiedziałam, że dziś nie będę miała ani głowy, ani ochoty na turystyczne zajawki, dlatego obiecałam sobie, że niedługo tu wrócę.
Zgodnie z moimi przypuszczeniami Sawicki zjawił się niedługo po mnie. Dostrzegłam go pierwsza, ale absolutnie nie zamierzałam pomachać czy zawołać. Skorzystałam z chwili, aby przyjrzeć mu się z daleka; zupełnie nie rozumiałam, co widziała w nim Hania sprzed kilku miesięcy – najwidoczniej pogoń za byciem kochaną zupełnie ją zaślepiła. Moja perspektywa musiała zmienić się tak bardzo, że na jego widok aż się wzdrygnęłam. Rany, naprawdę byłam okropna. Nie chodziło o sam wygląd, chociaż tego dnia Cezary wyglądał jak po kilkudniowej imprezie, co próbował zatuszować, zakładając świeżą koszulę. Bardziej brzydziłam się… całokształtu. Widok Czarka przywoływał najgorsze wspomnienia. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, aby coś przez cztery miesiące uszczęśliwiało mnie w nim bardziej niż jego nieobecność. Oprócz tego odnosiłam wrażenie, że Czarek strasznie się zapuścił. Ja przynajmniej starałam się pilnować, żeby regularnie się golił, gdyż jego jasny zarost zawsze wyglądał bardzo nieatrakcyjnie. Czarek zbrzydł, taka była moja opinia.
Kiedy wreszcie mnie dostrzegł, uderzałam rytmicznie palcem o stolik, udając zniecierpliwienie. Podszedł do mnie w tym samym momencie, co kelnerka z herbatą. Podziękowałam dziewczynie i wreszcie zerknęłam na Cezarego. Odsunął krzesło, szurając nogami o podłoże; naprawdę nawet tego nie potrafił zrobić dobrze? Usiadł przede mną, a ja popatrzyłam na jego bladą twarz, która nie wyrażała żadnych emocji, kac natomiast malował się wyraźnie. Spodziewałam się, że poczuję strach, ale w tamtej chwili była to jedynie odraza.
– Napijesz się czegoś? – zapytałam dość oschle.
– Macie tutaj lane piwo? – zwrócił się do kelnerki.
– Oczywiście…
– A ty nie przyjechałeś samochodem? – Dość niegrzecznie wpadłam kelnerce w słowo. Czarek zrobił głupią minę, zupełnie, jakby karciła go własna matka. Ja, idealnie wczuwając się w rolę, westchnęłam przeciągle, po czym powiedziałam: – Bardzo panią przepraszam. Dla niego kawa. Americano – dodałam, zastanawiając się, czym do cholery jest americano.
– Cieszę się, że się spotkaliśmy – oznajmił Czarek, kiedy kelnerka odeszła. Dotarł do mnie zapach strawionego alkoholu, więc nie pomyliłam się we wcześniejszych domysłach. Przez stolik wyciągnął rękę, by dotknąć mojej dłoni (jakże romantycznie), ale ja odsunęłam się gwałtownie na krześle. Starszy mężczyzna w szarym garniturze siedzący przy jednym z najbliższych stolików odwrócił się, chcąc zlokalizować, skąd dochodził hałas. Rzuciłam mu przepraszający uśmiech.
– A ja nie – odparłam. Spodziewałam się, że Czarek zechce rzucać frazesami. W zasadzie co innego mu pozostało? Planowałam puszczać je mimo uszu. – Nie chcę ci poświęcać zbyt wiele czasu, więc się streszczaj – poleciłam. Jak gdyby nigdy nic wrzuciłam kostkę cukru do herbaty i powoli zamieszałam. Jako że Czarek cały czas milczał, podniosłam na niego wzrok. – No i? Co takiego chciałeś mi powiedzieć?
– Co takiego chciałem ci powiedzieć? – powtórzył za mną głupkowato. Skoro już tak się poświęcił, żeby mnie znaleźć, to mógł choćby przygotować sobie przemowę. – Ale kiedy…
– Na przykład wtedy, kiedy nachodziłeś moich przyjaciół.
Czarek parsknął. Doskonale znałam tę reakcję, wolał to bagatelizować.
– Mała, co masz na myśli przez nachodzenie? – zapytał swoim protekcjonalnym tonem. Upiłam łyk herbaty, aby się trochę uspokoić, inaczej filiżanka podzieliłaby los wazonu. – Szukałem swojej dziewczyny, a oni tylko utrudniali sprawę.
Och, a jednak doskonale wiedział, o czym mówiłam, ale wolał rżnąć głupa.
– Nie byłam już wtedy twoją dziewczyną – wycedziłam przez zęby. Wyraźnie chciał zaprotestować, więc kontynuowałam: – Dowiedziałam się niedawno, że moja siostra pomogła ci mnie szukać, kiedy byłam na wakacjach.
– Twoja siostra…
– Okłamałeś ją – przerwałam mu. Miałam żal do Sylwii, jednak wiedziałam, że dała się zmanipulować, bo nie znała całej prawdy. Inaczej sama nie podeszłaby do Czarka bez kija. – Chyba rozumiesz, że to nie świadczy o tobie zbyt dobrze? Wtrącać się między dwie siostry, to dość dyskusyjne, ale kłamać w żywe oczy, to już jest podłe.
– Nie okłamałem jej – jęknął.
– Tylko nie powiedziałeś całej prawdy? – ponownie mu przerwałam. Przyjrzałam się Czarkowi uważnie, nie potrafił poszukać argumentu, który świadczyłby na jego korzyść. – Niepowiedzenie całej prawdy to w tym przypadku kłamstwo – dodałam jeszcze, doskonale zdając sobie sprawę, że mówiłam również o sobie.
– Mała…
– Nie mów tak do mnie! – oburzyłam się. – Mam imię, wiesz? Jesteś już naprawdę aż takim kretynem, że nie potrafiłeś zapamiętać imienia? – rzuciłam. Czarek zacisnął szczękę. – Możesz mi wreszcie wyjaśnić, co takiego pilnego chciałeś mi powiedzieć? Bo najwidoczniej jest tak ważne, że musiałeś przejechać pół województwa, aby mi to przekazać.
Zrobiłam chwilę przerwy. Kiedy zauważyłam, że Cezary rzeczywiście chce się odezwać, szybko zaczęłam mówić ponownie:
– I mam nadzieję, że to nie będzie coś w stylu, że wszystko będzie dobrze, bla, bla, bla… Tylko muszę do ciebie wrócić i być grzeczna, bo inaczej się wściekasz. Aha, mam też nadzieję, że zaraz nie dostaniesz tutaj szału i nie zaczniesz rzucać mięsem na prawo i lewo. Znaczy, że nie zaczniesz przeklinać.
– Rozbiłaś mi jakieś szkło na głowie – wypalił Cezary w następnej chwili.
Prychnęłam. Wcale tego nie chciałam, ale nie potrafiłam powstrzymać reakcji. Nawet skarciłam siebie w myślach, przecież to mogło tylko rozjuszyć Sawickiego, a ja chciałam zamknąć mu pysk swoimi argumentami. Tak miała wyglądać ta rozmowa: ja jestem merytoryczna, a on jest za głupi i się poddaje. Moje rozbawienie musiało być reakcją obronną na tę absurdalną sytuację.
– Takie to zabawne? – Czarek oburzył się lekko. Jasne, właśnie wkraczał w tę agresywną fazę, chociaż obecność ludzi mnie dodawała pewności siebie, a jego chyba trochę hamowała. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy wcześniej kiedykolwiek rozmawialiśmy tak długo w normalny sposób. Zwykle on zaczynał jojczyć, że to ja marudzę już po moim pierwszym zdaniu.
– Wazon – doprecyzowałam. – Rozbiłam ci na głowie wazon. Następnym razem, kiedy będziesz chciał komuś zdzielić w pysk, rozejrzyj się uprzednio, czy w pomieszczeniu nie ma wazonu, który ktoś może chcieć rozbić ci na głowie w obronie własnej. Bo wiesz co? Użyłam tego wazonu, żeby się przed tobą bronić.
– Bronić, mała, przede mną? – zaśmiał się. Oczywiście, najchętniej wszystko by zbagatelizował.
– Takie to zabawne? – zadałam dokładnie to samo pytanie, z tą różnicą, że ja byłam śmiertelnie poważna. – Najważniejsza sprawa dla ciebie, to twoja głowa? Ale nie czułeś się źle, uderzając swoją dziewczynę z otwartej ręki w twarz?
Ten sam mężczyzna ze stolika obok odwrócił się ponownie. Przypuszczałam, że przysłuchuje się naszej rozmowie jednym uchem, ale wyjątkowo nie miałam mu tego za złe. To nawet dobrze się składało.
– Przy okazji bezpodstawnie nazywając mnie dziwką? – dodałam. 
– Ja już dawno zdążyłem o tym zapomnieć, a ty musisz to wywlekać. – Dobrze, że akurat nie popijałam herbaty, bo na pewno zakrztusiłabym się, słysząc odpowiedź Czarka. W dodatku powiedział to takim tonem, jakbym oburzała się o brudne skarpetki na kanapie. – Moglibyśmy o tym zapomnieć. No, mała, dlaczego taka jesteś? To był tylko jednorazowy incydent.
– Tak, tutaj się zgadzamy, Czarek – rzuciłam szybko, co chyba nieco Cezarego podbudowało, spojrzał bowiem na mnie z nadzieją. Niestety natychmiast musiałam go rozczarować. – Ta sytuacja była jednorazowa, bo nigdy więcej się nie spotkamy. Już nigdy więcej mnie nie uderzysz, nie wyzwiesz mnie i nie wykorzystasz. Aha, i daruj sobie wyczekiwanie pod uczelnią i zaczepianie obcych ludzi. Być może nie zrozumiałeś tego za pierwszym razem, więc powtórzę: nie jestem już twoją dziewczyną i nigdy już nią nie będę.
Wtedy właśnie zjawiła się kelnerka z kawą dla Czarka. Ja wzięłam ostatni łyk z filiżanki, szybko wyjęłam wcześniej przygotowane dwie dziesiątki i wstałam z miejsca.
– Reszta dla pani. Pan płaci za siebie. A co się tyczy ciebie – zwróciłam się do Cezarego, wymierzając w niego palec – to ja nie zapomniałam i nie zapomnę, że jesteś damskim bokserem. Za każdym razem, kiedy zechcesz kogoś uderzyć, a już szczególnie kobietę, powinieneś sobie przypomnieć, co cię spotkało za pierwszym razem. A, nie oszukujmy się, ten rozbity wazon, to i tak zbyt mała kara dla ciebie. Rozumiem, że to wszystko, co mieliśmy sobie do powiedzenia?
Zarówno Cezary, pan w szarym garniturze i kilka przypadkowych osób zaczęło przyglądać mi się w lekkim osłupieniu. Sama chciałam wyjść z siebie i przybić piątkę tej Hance, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Tylko kelnerka zachowała klasę. Gdy wreszcie ruszyłam od stolika, rzuciłam jej łagodny uśmiech, odwdzięczyła się tym samym. Pozwoliłam sobie jeszcze przeprosić pana ze stolika obok za hałas i życzyłam mu miłej niedzieli.
Kiedy już czmychnęłam ze Starego i szłam Paderewskiego w stronę Placu Wolności, poczułam wielki kamień spadający z serca – byłam lżejsza o kilka kilogramów problemów. Szczerze powiedziawszy, nie miałam pewności, czy Czarek sobie odpuści, ale cieszyłam się, że zdecydowałam się na konfrontację. Spróbowałam naprawić swoje życie samodzielnie, bardzo wiele to dla mnie znaczyło. Powiedziałam wszystko, co Sawicki powinien ode mnie usłyszeć i, jak przypuszczałam, on nie miał mi do powiedzenia nic. Nawet nie czuł skruchy. Nie przeszło mu przez myśl, aby mnie przeprosić. A ja głupia nawet momentami odczuwałam wyrzuty sumienia, że mogła mu się stać poważna krzywda.
Przezornie wyciągnęłam komórkę i dodałam od razu numer Sawickiego do czarnej listy – ten człowiek był już dla mnie jedynie niechlubną pozycją w komórce. Na przystanku Marcinkowskiego chciałam wsiąść w tramwaj, który podrzuciłby mnie pod dworzec, a później wskoczyłabym w najbliższy pociąg do Kiekrza. Skoro miałam telefon w ręku, skorzystałam z okazji, by sprawdzić rozkład jazdy – w weekendy połączeń było mniej, ale po cichu liczyłam, że nie będę musiała czekać zbyt długo na powrót do domu.
Nie zdążyłam wpisać nazwy stacji w aplikacji, kiedy poczułam szarpnięcie za ramię i lekki ból tuż nad łokciem. Przed moimi oczami mignął tylko telefon spadający na chodnikowe płytki, przetaczający się kilkukrotnie i ostatnie błyśnięcie ekranu. Pisnęłam cicho ni to z bólu, ni z zaskoczenia.
– Co to miało znaczyć? – usłyszałam głos Czarka, zanim zdążyłam na niego spojrzeć. Kiedy wreszcie przeniosłam wzrok ze szczątków komórki, w jego oczach dostrzegłam malującą się furię. Miał zupełnie czerwoną twarz, dyszał, chyba za mną biegł, a na kacu był to nie lada wyczyn. Na szczęście Cezary nie trzymał mnie zbyt mocno, więc migiem wyswobodziłam się z uścisku. Czułam, że jednak pozostaną mi siniaki.
– Czyś ty zupełnie zwariował!? – wrzasnęłam na niego, cofając się o krok. Kątem oka dostrzegłam, że gapiło się na nas kilka osób przechodzących obok i czekających na przystanku. Nie przejęłam się tym wcale. Zgarnęłam z chodnika to, co zostało z telefonu podarowanego mi przez Emila. – Nie zbliżaj się do mnie, idioto – syknęłam na Czarka, po czym bez zbędnych ceregieli wyminęłam go i skierowałam się w stronę przejścia dla pieszych.
– Ja jeszcze nie skończyłem – oznajmił Sawicki i ruszył za mną, czym zirytował mnie jeszcze bardziej. Przewróciłam oczyma. W jednej chwili Czarek z oprawcy stał się irytującym palantem. Musiałam zatrzymać się na krawężniku, jeszcze nie byłam taką kretynką, żeby pakować się pod nadjeżdżający samochód. – Chcę ci coś powiedzieć.
– Och, a jednak – zironizowałam, spoglądając na niego ze złością w oczach. Odsunęłam się od krawędzi chodnika, gdzieś w głowie czaiła się wizja, że Czarek zechce mnie wepchnąć pod samochód. Podparłam ręce na biodrach i mruknęłam nieprzyjemnie: – Okej, mów, chociaż pewnie niczym mnie nie zaskoczysz.
– Chcę ci pokazać, że potrafię się starać.
Mówiąc to, Sawicki przysunął się trochę bliżej, ale ja odsunęłam się natychmiast, czując ten cuchnący oddech. I pomyśleć, że gdybym nadal z nim była, zapewne sama zawoziłabym go na imprezę, gdzie się upijał ostatniej nocy.
– Zrobiłem, co mogłem, żeby cię poszukać. Nie zauważyłaś tego? Inni mówili, że nie chcesz mnie widzieć, a ja i tak próbowałem – stwierdził, nie kryjąc zadowolenia z samego siebie. On nawet nie dostrzegał nic złego w swoich poczynaniach. To właśnie było najgorsze! – W końcu to zauważysz, zobaczysz. Będę czekał na ciebie, tak długo, jak będzie trzeba. Nawet jeśli będzie trzeba czekać na deszczu i mrozie.
– Nie, Czarek. To, co robisz, jest szkodliwe – powiedziałam z westchnieniem. W jakiś sposób było mi go szkoda, bo po prostu nie wiedział, co czynił. Co oczywiście nie wpłynęło na moją opinię o nim. – Czekanie na deszczu i na mrozie to nie jest wyznanie miłości. Prześladowanie to nie jest miłość.
– Przecież ja cię nie prześladuję… 
– Zamknij się na chwilę, okej? – warknęłam. Czarek zacisnął usta. Chyba nie potrafił uwierzyć, że jego poetyckie wyznanie nie zrobiło na mnie wrażenia. Owszem, jakieś zrobiło, chociaż może to dlatego, że Czarek wypowiedział najdłuższe zdania w życiu. – Wyczekiwanie pod domem nie jest romantyczne, więc jeśli liczysz, że przez twoje heroiczne poświęcenie zakocham się w tobie, że jakakolwiek dziewczyna się w tobie zakocha – dodałam z emfazą – to jesteś w błędzie. To nie jest romantyczne. To nie jest miłość. Tak nie wygląda związek. To nie jest zaufanie.
– Ale…
– Nie możesz zmusić nikogo do miłości. Nigdy.
– Mówisz do mnie jak do pięciolatka – odparł z pretensją. Przestąpiłam z nogi na nogę, starając się jednocześnie nie zrobić żadnej głupiej miny. Okazało się, że mój wysiłek poszedł na marne, bo Czarek nie zrozumiał tego, co próbowałam mu przekazać.
– Bo mentalnie jesteś pięciolatkiem – oznajmiłam – dlatego też nigdy się nie dogadamy. A teraz daj mi już wreszcie spokój – mruknęłam pod nosem – chcę jechać do domu.
– Odwiozę cię, mała – zaproponował rozpaczliwie. Och, więc kiedy nie pozostało mu nic innego, zgrywał pokornego misia. – Odwiozę cię, gdziekolwiek chcesz.
– Śmierdzi od ciebie alkoholem, pewnie nie jesteś trzeźwy. Dobrze ci radzę, żebyś sam znalazł jakiś inny środek transportu, w takim stanie możesz spowodować wypadek – zauważyłam bez ogródek. – Poza tym nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, słyszałeś? Więc po prostu się odpierdol.
Pozwoliłam sobie ponownie otaksować go wzrokiem, znowu prawie się wzdrygnęłam. Korzystając z okazji, przeszłam przez ulicę, odetchnęłam z ulgą, kiedy usłyszałam, że ze Świętego Marcina nadjeżdża tramwaj. Byłam skłonna wsiąść w jakikolwiek, byle tylko zawiózł mnie dalej od tego palanta. Czarek, ku mojej rozpaczy, tuż przy nodze ruszył za mną.
– Mała, proszę cię… – jęknął.
– Wiesz co – przystanęłam na chwilę – nawet dobrze, że nie pamiętasz, jak mam na imię. Już nie musisz zapamiętywać.
W tym momencie tramwaj nadjechał i otworzyły się drzwi. Ja dość niegrzecznie wepchnęłam się do środka, zanim ludzie zdążyli wyjść. Stanęłam gdzieś między innymi pasażerami, a kiedy tramwaj ruszył, zauważyłam, że Czarek został na zewnątrz. Odetchnęłam z ulgą. Wciąż jednak męczyły mnie wątpliwości, czy to rzeczywiście koniec. Cóż, jeśli nasza rozmowa nie zadziałała, byłam zmuszona skorzystać z innych środków.
Całkiem upiekło mi się z pociągiem, bo nie musiałam długo na niego czekać i w trochę ponad pół godziny wróciłam osobówką z powrotem do domu. Oczywiście resztki dobrego humoru gdzieś się ulotniły i chciałam jedynie zaszyć się w swoim pokoju, przykryć kocem i nie wychodzić przez następny tydzień lub nawet przez cały miesiąc.
Pozostawał jeszcze problem telefonu; próbowałam go zresetować w pociągu, ale na nic nie reagował. Postanowiłam pomartwić się tym później, bo na razie komórka nie była mi niezbędna. Karta SIM wyglądała na niezniszczoną – skubana, przeżyła zniszczenie kolejnego telefonu. 
Jak przypuszczałam, nie umiałam przez całe popołudnie znaleźć dla siebie miejsca. Nie potrafiłam skupić się na czytaniu i oglądaniu telewizji, nawet długi spacer mi nie pomógł. W końcu wymyśliłam, że wykorzystam ten nadmiar energii w kuchni. Chciałam upiec tylko kilka babeczek, byłyby idealne dla mnie i rodziców do kawy, ale kiedy wkładałam foremki napełnione ciastem do piekarnika, wiedziałam, że na jednej partii się nie skończy. Ostatecznie do wieczora upiekłam waniliowe, czekoladowe i z truskawkami, a do każdych przygotowałam inny krem. Ojciec wyglądał na trochę przerażonego i zafascynowanego, widząc, jak uwijam się w kuchni, a ja wyzywałam go za każdym razem, kiedy się za dużo kręcił dookoła. Mama natomiast przyglądała się z daleka, na pewno przypuszczając, że chciałam coś odreagować. Najważniejsze, że oboje nie pytali, dlaczego upiekłam aż tyle babeczek. A ja? Miałam niesamowitą frajdę, bo zapomniałam o otaczającym świecie i upływie czasu. Nie przejmowałam się mąką na ubraniu i włosach, nie przeszkadzała mi wielka plama z kremu na bluzce. Bawiłam się świetnie i o to przede wszystkim chodziło.
Właśnie kończyłam dekorowanie, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Mimo że byłam znacznie bliżej, tata poszedł otworzyć, widocznie nie chcąc, abym przerywała swoją pracę. Popatrzyłam z dumą na nasz kuchenny stół usłany wypiekami i poczułam ogromną dumę. W następnej sekundzie moje samopoczucie poszybowało natychmiast w dół.
– Hanka, ktoś do ciebie – usłyszałam łagodny głos taty za swoimi plecami. W pierwszej chwili wystraszyłam się, że Czarek nie dał za wygraną, ale przecież Sawickiego ojciec nie przepuściłby przez próg.
Kiedy się odwróciłam, przede mną stał Konrad. Jeśli było to możliwe, to wyglądał jeszcze lepiej niż wczoraj. On sam nie wiedział, czy patrzeć na mnie, czy na moje dzieło. Ja momentalnie na widok Konrada zapomniałam języka w gębie. Co on tutaj robił?! W tym momencie z głębi salonu wyszła mama, która przywitała się z gościem wylewnym „Ty musisz być Konrad!”, za co po raz pierwszy w życiu chciałam urwać jej głowę. Modliłam się, aby mąka na mojej twarzy zakryła czerwieniące się policzki i uszy.
– To dlatego nie odbierasz telefonu? – zapytał spokojnie Czyżewski, wskazując babeczki. Rodzice wycofali się do salonu, a mama na odchodne uśmiechnęła się do mnie znacząco. Pewnie pomyślała, że właśnie poznała przyszłego zięcia; cóż, Konrad Czyżewski w swojej dobrze dobranej koszuli mógł się jawić jako kandydat idealny. Kiedy chciał, potrafił też zachowywać się nienagannie. 
– Konrad, przepraszam, zupełnie wyleciało mi z głowy, że miałam do ciebie zadzwonić – przyznałam szczerze, nie bawiąc się w żadne mydlenie oczu.
– A ja, jak ostatni kretyn przyjeżdżam tutaj, a ty jednak dałaś mi kosza.
Chyba chciał wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia swoim udawanym smutkiem. Uśmieszek cały czas błąkał się na jego ustach, więc nie uwierzyłam w tę jego grę. W zasadzie bawiło mnie, kiedy tracił swoją pewność siebie, mówiąc o nas.
– Przestań, okej? – oburzyłam się lekko. Przezornie zerknęłam, czy ktoś nie podsłuchuje nas z salonu. Westchnęłam, po czym zaczęłam się tłumaczyć. – To był dla mnie długi dzień, Konrad, i uwierz, że gdybym mogła wybrać, wolałabym spędzić go z tobą.
Konrad wyciągnął do mnie dłoń i przeciągnął palcem po moim policzku. Zastanawiałam się, co takiego do cholery on robił, kiedy go oblizywał.
– Umm, to czekolada z miętą? – zapytał, a ja w odpowiedzi uderzyłam go pięścią w ramię. Konrad tylko się zaśmiał, po czym przysunął się i pochylił się nade mną, dodając szeptem: – Mam nadzieję, że nie spędziłaś tego dnia z innym facetem.
Jasne, tylko zażartował, a mnie zupełnie zmroziło. Konrad nie doczekał się odpowiedzi, dlatego odchylił się na długość ramion i dokładnie mi się przyjrzał. Znał mnie już na tyle dobrze, żeby czytać ze mnie jak z otwartej księgi. To, jakie emocje zaczęły się malować na jego twarzy, bardzo mi się nie podobało. Wiedziałam, że wyniknie z tego coś nieprzyjemnego. Konrad zacisnął jedną dłoń w pięść, lekko się uspokoił, dopiero gdy wypuścił powietrze z płuc i ponownie wziął głęboki oddech.
– Czyli dobrze myślałem, że już wczoraj coś kombinowałaś – zauważył.
– Widziałam się z Czarkiem – wyznałam od razu, na tyle cicho, żeby rodzice nie usłyszeli. Cały czas łudziłam się, że uda mi się to przed nimi ukryć.
– Powinienem cię powstrzymać – powiedział bardziej do siebie niż do mnie. Wiedziałam, że Konrad nie będzie zadowolony, kiedy się przyznam, ale nie przypuszczałam, że przejmie się tym tak bardzo. – Hanka, czy ty w ogóle pomyślałaś o tym, jakie to może być tragiczne w skutkach?
– Przecież widzisz, że nic mi nie jest – zwróciłam uwagę, chociaż sama chciałam siebie wyśmiać. – Co chciałeś zrobić? Przywiązać mnie do krzesła, żebym tylko tego nie zrobiła?
– Jeśli byłoby to konieczne, to owszem – odparł śmiertelnie poważnie. Rany, nie sądziłam, że znam już go tak dobrze. – Ale co, poszłaś sama, tak po prostu? – Skinęłam głową w odpowiedzi. – A co z telefonem? – zapytał jeszcze. Zaczął się miotać po kuchni, jak zwierzę w klatce. – Wiedziałem, że skoro jesteś niedostępna, to musiałaś coś wykombinować.
– Potłukłam ten telefon – oznajmiłam. – Ale to wyłącznie moja wina – dodałam jeszcze, tylko dlatego, żeby nie wściekał się tak bardzo. Nie ośmieliłam się polecić Konradowi, żeby usiadł i uspokoił się, bo przypuszczałam, że to tylko pogorszy sprawę.
– Kochanie, coś się stało? – W najbardziej nieodpowiednim momencie zjawiła się mama. Spoglądała to na mnie, to na Konrada, który właśnie przystanął w miejscu. W jego przypadku mama chyba chciała sprawdzić, czy aby na pewno nie miał jakiejś rysy na charakterze. Oj, mamo, nawet nie przypuszczałaś…
– Hanka spotkała się z Czarkiem – oznajmił Konrad za mnie. Cudownie, nawet nie potrafiłam mówić za siebie. Nie zdążyłam zebrać myśli, a on się po prostu wtrącił.
– Hanka, to prawda? – Zaraz za mamą pojawił się tata. Jeśli wierzyłam, że nie schowali się za ścianą, aby podsłuchiwać, to bardzo się myliłam. Powiedzieć o moim ojcu, że był równie wściekły, co Konrad, to jak nic nie powiedzieć. – Spotkałaś się z tym mężczyzną?
Z trudem przełknęłam ślinę. Spojrzałam na rodziców, mama przytrzymywała tatę za rękę. Z bólem oczach przeniosłam wzrok na Czyżewskiego i otworzyłam usta, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa. Nie przeszła mi przez głowę żadna myśl. Po prostu stałam i gapiłam się na niego, z ogromną chęcią rzucenia się na niego z pięściami i wydłubania oczu łyżką.
Coś musiało zmienić się w wyrazie mojej twarzy, bo w następnej chwili Konrad zrobił krok w moim kierunku i zrobił coś, czego potrzebowałam najbardziej: przytulił mnie. Przylgnęłam do jego ciała, przypominając sobie, że nie pierwszy raz mogłam liczyć na taki gest z jego strony. Znów Konrad był przy mnie w najgorszym momencie, a teraz naprawdę potrafiłam to docenić. I doceniałam to. 

8 komentarzy:

  1. To chyba jeden z nielicznych pomysłów Hani, który w pełni popieram i pomimo obaw jakie czułam w związku z jej spotkaniem z Czarkiem - w końcu nie jest to typ z jakim powinno utrzymywać się nie tylko dłuższy, ale jakikolwiek kontakt - za który trzymałam mocno kciuki. Pewnie dlatego, że sama postąpiłabym w podobny sposób, chcąc samodzielnie załatwić tak ważną sprawę (jak i wszystkie inne, swoją drogą), bez względu na to, że jednak gdybym poprosiła o wsparcie, to z pewnością bym je otrzymała. Podobnie pewnie jak Hania, bo mam wrażenie, że chociaż Konrad groził przywiązaniem jej do krzesła, to gdyby tylko poprosiła i wyjaśniła, dlaczego to dla niej takie ważne, to pewnie by jej w całej tej podróży towarzyszył. Swoją drogą, fajnie byłoby zobaczyć jak razem stawiają czoła Czarkowi; albo to on stawia czoła im, bo to nie Hania z Konradem byliby na starconej pozycji. Sam Czarek, cóż, byłabym szczęśliwsza, gdyby świat pozbawiony był podobnych jednostek, ale niestety nie zawsze otrzymujemy, to o co prosimy. Mam cichą nadzieję, że jednak nie będzie on dłużej zawracał głowy już nikomu innemu w tej historii.
    Co do samego spotkania - gdybym tylko była na miejscu, sama przybiłabym Hance piątkę, serio!
    Jednocześnie cicho liczę na to, że ta jej postawa nie zniknie już w następnym rozdziale i że jednak są to narodziny nowej, pewniejszej siebie Hanki, tak różnej od tej, którą poznaliśmy na samym początku historii. I może wreszcie wie, czego tak naprawdę chce. Może nie wszystko, ale przynajmniej w kwestii dotyczącej Konrada, bo ta ich trwająca wciąż zabawa w kotka i myszkę zaczyna się nieco dłużyć. I kto by pomyślał, że to Konrad pierwszy dojdzie do tego, czego chce, ten wiecznyc chłopiec, unikający zobowiązań. Może teraz wreszcie przyciśnie i nakieruje odpowiednio Hankę, co? I nie, żebym narzekała, bo perspektywa kolejnego rozdziału na Różowej Koszuli to sama radość, noale... niech się coś wreszcie zadzieje, bardzo ładnie proszę! ;) Ostatnia scena była jednak taka nieco rozczulająca, bo zamiast kolejnej kłótni zakończonej cichymi dniami i dąsami Konrada, dostaliśmy taki słodziachny przytulas. Ciąg dalszy, poproszę ;)
    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bożesztymój, oby cokolwiek z tego komentarza powyżej miało jakiś sens. Jak nie - winę zwalę na święta i obżarstwo ;D

      Usuń
    2. Wow, ale się rozpisałaś! Spokojnie, ma sens! ;D odniosę się do tego, jak się znów do komputera dorwę, bo z telefonu trudno pisze się komentarze na blogspocie...

      Usuń
    3. Ja sama nie wiem, jak postąpiłabym na miejscu Hanki, może wezwałabym posiłki, żeby - niczym tajni agenci - kontrolowali sytuację :P Nie mówię, że to, jak za rozwiązywanie swoich spraw wzięła się Hania nie było lekkomyślne, ale właśnie - wzięła sprawy w swoje ręce, może trochę nieudolny, ale zrobiła pierwszy krok. Myślę, że niezależnie od tego, co wydarzy się później, będzie znacznie silniejsza i pewniejsza siebie. A znajomi? Jasne, gdyby poprosiłaby o pomoc, to taką by uzyskała, jednak jak przekonać bliskich, że "chce się to załatwić po swojemu, bo to bardzo osobista sprawa"? Gdyby moja przyjaciółka spotkała się ze swoim nienormalnym byłym chłopakiem pewnie popukałabym się w czoło. Chyba wiele zależy od perspektywy :D
      Konrad pewnie byłby pierwszy do pomocy, chociaż nie wiem, czy nie byłby po takim spotkaniu najbardziej pokrzywdzony - w sumie już nie jeden raz Konrad dostawał po buźce od większych od siebie ;)
      A co do Hanki i Konrada razem - cóż, chyba oboje się trochę ogarnęli i kilka rzeczy zrozumieli, życie każdego z nich potoczyło się nie tak, jak chcieli, więc mieli okazję, żeby parę spraw przemyśleć. Jeszcze podchodzą do siebie niepewnie, ale to pewnie niedługo się zmieni ;> A Konrad? Zdecydowanie wolę go, kiedy pokazuje swoją dojrzalszą wersję ;D
      Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz! <3

      Usuń
  2. Aż miło się czyta, że Hanka spięła pośladki i jakoś (mniej lub bardziej rozsądnie) postanowiła ogarnąć swoje sprawy. Mam nadzieję, że energii i zapału starczy jej na więcej niż tylko rozmowę z Cezarym. Z Konradem w końcu też mogliby przecież porozmawiać jak ludzie :D Chociaż szczere rozmowy wprost chyba nie są mocną stroną Konrada, ale jeśli przynajmniej Hanka nie ucieknie po kilku zdaniach, może zrobią jakieś "postępy".
    Mocno identyfikuję się z Michałem, dla którego nie istnieje nic ponad poobiednią drzemkę.
    Nie pamiętam już, kiedy zostawiałam tu ostatni komentarz, ale jakby co ciągle czytam :D Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, dziewczyno, nawet nie wiesz, jaką mi radość sprawiłaś tym swoim komentarzem, tym, że w ogóle tutaj jesteś! Ale cudownie! Tak mi miło, że niektórzy stali czytelnicy (sprzed dwóch lat :P) nadal tu zaglądają! <3
      Ja myślę, że teraz Hanka to już nie ma wyjścia, tylko musi się decydować, bo nawet jeśli Konrad wykazuje więcej zainteresowania, to może nie czekać wiecznie (hmm, chociaż? :D). Taaa, Konrad nie potrafi w rozmowy, chyba niektóre rzeczy w życiu przychodziły do niego za łatwo albo zostawiał je samym sobą, żeby się ogarąć w tej kwestii. Ale dajmy mu szansę, myślę, że jak zechce, to potrafi :D
      Styl życia Miśka to taki cel życiowy XD
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  3. Hania w końcu postanowiła wziąć swoje sprawy w swoje ręce i fajnie. Podobał mi się jej występ w kawiarni. Taka pewna siebie Hanka to coś co chciałabym widzieć częściej. A co do Czarka to było wiadome, że nie da jej odejść tak od stolika tylko za nią poleci. Swoją drogą to nie wiem jak bym się zachowała jakby mnie tak złapał na środku ulicy. Na szczęście nie było rannych (no oprócz telefonu :P) I w końcu Konrad <3 Przyjechał, zauważył, że z Hanią coś nie tak i przytulił :D A co najważniejsze: nie pokłócili się przez tą chwilkę razem - a to postęp :D Życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że gdyby Czarek złapał Hankę na ulicy tak z zaskoczenia (bo ją sam zauważył, itp.), to narobiłaby w majty ze strachu. Skoro jednak miała za sobą tę rozmowę i podbudowała się psychicznie, nie dała się Cezaremu zastraszyć. Chyba Hanka była taka uległa wcześniej, bo nie chciała żadnych konfliktów w ich "zwiazku", dla świętego spokoju i dobra ogółu wolała go jakoś znieść;)
      Na linii Hanka-Konrad małe kroczki do przodu! :D
      Dzięki wielkie i pozdrawiam!

      Usuń

Dziękuję za komentarz!

Jeśli nie chcesz się logować lub po prostu nie posiadasz konta, użyj opcji "Nazwa/adres URL"