39. Przepraszam

poniedziałek, 29 października 2018

Konrad

Ostatni piątek września okazał się jednym z najbardziej deszczowych dni od dawna. Ponura aura nie zniechęcała mnie w ogóle, tegoroczna jesień bowiem zapowiadała się bardzo owocnie i nie mogła tego zmienić pogoda. Jedynym, co mogło mi popsuć nastrój, był wyjazd z Torunia, bo zdążyłem polubić to miasto. Przez moment rozważałem pozostanie na stałe, jednak w międzyczasie moje plany uległy zmianie – tym samem poprzedniego dnia stawiłem się w pracy po raz ostatni, by dziś się wyprowadzić.
Kiedy prawie trzy tygodnie wcześniej opuszczałem Warszawę, nie pomyślałem, że wrócę do tego miasta tak szybko. Tym razem jednak jadąc do stolicy, byłem zdecydowanie spokojniejszy niż wcześniej, nawet jeśli zaplanowane spotkanie z adwokatem byłego szefa nie jawiło się w mojej głowie jako urocza pogawędka. Mimo że sam Małecki na rozwód musiał jeszcze poczekać co najmniej do końca roku, nalegał, abym już spotkał się z jego pełnomocnikiem. Nie pozostawało mi nic innego, tylko spełnić moją część dżentelmeńskiej umowy. Z początkiem października miałem rozpocząć pracę w jednym z biur architektonicznych w Poznaniu, a skoro Antoni pofatygował się i zadzwonił do mnie, aby pogratulować, to coś musiało być na rzeczy. Dla świętego spokoju nie wnikałem w szczegóły.
Skoro już zawitałem do Warszawy, zgodziłem się na spotkanie z Olą. Szczerze mówiąc, w planach zamiast kiszenia się w stolicy, miałem szybki powrót do Poznania – Hanka zaplanowała coś na wieczór i kilkukrotnie wspominała, że muszę się zjawić wieczorem na Taczaka. Po tym jednak, jak nie udało mi się zobaczyć z Olą w sierpniu i na początku września, dostałem od niej kilka wiadomości z pytaniem, kiedy następnym razem będę w Warszawie. Nie widziałem powodów, aby się z Olką nie umówić lub by po prostu ją olać; Hanka oczywiście miała inne zdanie – tak wywnioskowałem po przydługiej ciszy w słuchawce, kiedy wspomniałem o moich planach, gdy w tygodniu rozmawialiśmy przez telefon.
Pewnie byłbym mniej chętny na kawę z Olą, gdybym wcześniej wiedział, że kawiarnia, której adres tuż przed rozmową z adwokatem podesłała mi SMS-em, znajduje się w okolicy warszawskiego zoo i będę musiał przejechać spory kawałek, tym samym przebijając się przez centrum. O ile ze znalezieniem miejsca do zaparkowania miałem sporo szczęścia, tak szukanie lokalu, mieszczącego się w jednym z podwórek, okazało się wyzwaniem. Tym samym, czy tego chciałem, czy nie, musiałem zwiedzić Pragę-Północ – pewnie cieszyłbym się bardziej, ba, pewnie zrobiłbym kilka zdjęć, gdybym tylko nie robił tego w asyście siarczyście lejącego deszczu. Chcąc nie chcąc, pod wpływem aury, zacząłem tracić dobre samopoczucie.
Ola najwidoczniej nie musiała na mnie długo czekać, bo gdy wszedłem do kawiarni, stała przy kontuarze. Kelnerka właśnie proponowała jej miejsce, ale blondynka zignorowała ją w momencie, gdy mnie dostrzegła. Niespiesznie odłożyłem parasol w wygospodarowanym miejscu przy wejściu, odwiesiłem ramoneskę i dopiero wtedy podszedłem.
– Poprosimy stolik dla dwojga – Ola zwróciła się do dziewczyny, wciąż jednak taksując mnie wzrokiem i tylko na moment racząc kelnerkę krótkim spojrzeniem. Nigdy nie znosiłem, kiedy używała tego nieco wyniosłego tonu – może dlatego, że przypominał mi, jak zadufaną osobą potrafiła być Ola Witkowska. Popatrzyłem na kelnerkę i uśmiechnąłem się łagodnie.
– Usiądziemy przy oknie – uprzedziłem dziewczynę, która właśnie chciała coś odpowiedzieć; mogliśmy wybrać cokolwiek, większość stolików pozostawała wolna. Zgarnąłem jeszcze dwie karty, a zanim poprowadziłem moją towarzyszkę w głąb lokalu, mrugnąłem porozumiewawczo do kelnerki. Ola próbowała skarcić mnie wzrokiem, bo śmiałem zwrócić uwagę na inną kobietę w jej otoczeniu. Zupełnie zignorowałem to pobłażliwe spojrzenie. Cóż, pewnie nie musiałbym uciekać się do kilku wyćwiczonych trików, gdyby Ola była odrobinę milsza dla ludzi wokół.
Gdy już usiedliśmy, rozejrzałem się po całkiem sporym pomieszczeniu. Przez ściany w kolorach szarości i fioletu początkowo wydawało się ciemne, ale pojedyncze lampy, a właściwie żarówki w małych miedzianych żyrandolach, dawały wystarczającą ilość światła. Wokół desek stropowych zaplątano sznury z diodami, a gdzieniegdzie zwisały pojedyncze paprocie. Rzeźbione ramy wisiały na ścianie naprzeciw kontuaru. Ktoś z zamysłem potraktował je złotym sprejem, aby rzucały się w oczy, bo skoro większość z nich nie ozdabiała żadnego obrazu, jedynie z kilku uśmiechała się Bridget Bardot, miały stanowić główną dekorację wnętrza.
– Kowal pokazał ci tę kawiarnię? – zapytałem, będąc przekonanym, że to on odkrył nową miejscówkę. Ten ekscentryczny charakter bardzo do niego pasował. Ola tylko prychnęła.
– Kowal w ostatnim czasie nic ode mnie nie potrzebował, dlatego nie zapraszał mnie na kawę – powiedziała oschle, po czym teatralnie westchnęła. – Nie wiesz, że on odzywa się tylko wtedy, gdy czegoś chce? Chyba się ze mną zgodzisz, prawda?
– Nie mogę się z tobą nie zgodzić – odparłem dyplomatycznie, doskonale zdając sobie sprawę, jak ambiwalentnymi uczuciami darzyli się oboje. Ja zawsze mogłem liczyć na Kowala, ale dobrze też wiedziałem, dlaczego wiele osób widziało w nim tylko niebieskiego ptaka. I dlaczego Ola traktowała go jak niedojrzałego dupka. Chociaż z tym sam mogłem się częściowo zgodzić.
– Więc Berlin, tak? – rzuciła Ola lekko i zerknęła na mnie. – Ach, to znaczy – zaśmiała się, jednocześnie lekceważąco machnęła ręką – to przecież tylko pierwszy przystanek jego wielkiej podróży.
Uśmiechnąłem się pod nosem, przypominając sobie, że dokładnie to samo usłyszałem od Kowala, gdy widzieliśmy się po raz ostatni trzy tygodnie temu. Każdemu opowiadał o swoich planach, używając wyświechtanych formułek. To było bardzo w jego stylu: takie konsekwentne mydlenie oczu, aby ludzie postrzegali go w pewien określony sposób. Kowal albo się chwalił, albo pragnął uwagi, albo, obserwując reakcje swoich rozmówców, chciał zyskać pewność, że dobrze postępuje – wszystkie trzy były równie prawdopodobne i za każdą mógłbym trzasnąć go przez łeb, aby się ogarnął.
– Myślisz, że przez tę swoją wielką podróż w końcu zmądrzeje? – zapytała Olka, tym samym uświadamiając mi, że zastanawiałem się nad tym samym. Ona, w przeciwieństwie do mnie, nie kryła rozbawienia spowodowanego jego wyjazdem; wiedziałem, że znalazła w Kowalu wdzięczny obiekt żartów, dlatego odparłem krótko:
– Może wreszcie znajdzie swoje miejsce.
– Biedny Kowal – powiedziała z westchnieniem. – Ubzdurał sobie, że zakochał się w dziewczynie swojego przyjaciela i całą drogę do Berlina cierpiał, wsłuchując się w Culture Club.
Mimowolnie lekko zacisnąłem szczękę. Nie zamierzałem tego w żaden sposób komentować. Nie wiedziałem, co powinienem o tym wszystkim myśleć. Gdy próbowałem to sobie wytłumaczyć i przetrawić, w mojej głowie momentalnie pojawiała się wizja ich obojga razem i nie mogłem tego znieść. Byłem świadom, że sam dołożyłem cegiełkę, igrając z uczuciami Hanki, a Kowal sprytnie to wykorzystał. Paradoksalnie bardziej obawiałem się tego, że wciągnął ją do swojej gierki, a nie że naprawdę mógł się w niej zakochać.
I byłem potwornie wściekły i wyjazd Kowala był mi bardzo na rękę – dla mnie mógł pojechać nawet na drugi koniec świata, byle tylko zostawił Hankę w spokoju.
– Ale skoro wspominamy już o Kowalu – dodała Ola już łagodniejszym tonem po dłuższej chwili mojego milczenia – chciałam podziękować za moje rzeczy. – Uśmiechnęła się lekko. Przeniosła wzrok na moją dłoń, którą trzymałem na stole, pewnie zastanawiając się, czy może ją ująć własną. Zauważyłem, że Ola zawahała się, ostatecznie przeczesując palcami swoje włosy. – Pewnie, gdybyś go sam nie poprosił, nie fatygowałby się na Pragę z tymi kilkoma moimi rzeczami.
– Czyli przeprowadziłaś się – wywnioskowałem. Spojrzałem na nią podejrzliwie. Na sekundę zacisnęła usta.
Ola na Pradze? Wiadomo, jak to bywa ze zmianą poglądów, ale ona od lat zarzekała się, że nigdy nie zamieszka po wschodniej stronie Wisły.
– Tak, mieszkam teraz w okolicy – odpowiedziała, choć niechętnie. – Właśnie w trakcie jednego ze spacerów odkryłam to miejsce.
W ostatniej chwili przed pojawieniem się kelnerki spojrzałem w kartę, stwierdzając, że nawet nie byłem głodny. Chciałem poprosić tylko o kawę, ale skoro dziewczyna zarekomendowała sernik, nie potrafiłem odmówić.
– Wcześniej nie miałaś bliżej do pracy? – drążyłem dalej, kiedy znów zostaliśmy sami. Poczułem się nieco dziwnie, bo jeszcze nie tak dawno temu wiedzieliśmy o sobie tyle różnych rzeczy, łącznie z tym, co lubimy jeść na śniadanie albo jaki film ostatnio widzieliśmy w kinie. Teraz siedziała przede mną osoba, która częściowo była mi obca.
– I tak jestem na zwolnieniu, więc nie ma to dla mnie znaczenia – odparła Ola, znowu nieco chłodniej. Rzeczywiście, przez moment zapomniałem o ciąży, zresztą pod szerokim szarym swetrem nie zarysowywała się żadna wyraźna krągłość. – Jak poszło spotkanie? – zmieniła temat.
Wzruszyłem ramionami, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Ola rzuciła mi pobłażliwe spojrzenie, pewnie ciesząc się, że znów zyskała przewagę w tej rozmowie.
– Nijak – oznajmiłem. Z wyrazu twarzy odczytałem, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała Olka. Szczerze powiedziawszy, nie zamierzałem dzielić się z nią żadnymi szczegółami: nie była ani sędziną, ani powiernicą. – Co mam powiedzieć? Że profesjonalnie? Pomagam klientowi tego adwokata przy rozwodzie, a w jego interesie jest, żeby wyciągnąć ode mnie potrzebne informacje, prawda?
– Wiesz co – mruknęła rozbawiona – myślałam, że zaczniesz od opowiadania o jakiejś asystentce, która zaproponowała kawę na wejściu. Po to się tak wystroiłeś? – zaśmiała się. Popatrzyłem na moją granatową koszulę, przy której już dawno zdążyłem podwinąć rękawy, zastanawiając się, co było nie tak z moim ubraniem.
– Podziękowałem za kawę – odparłem chłodno. Owszem, w kancelarii miała miejsce taka sytuacja, sekretarka z uśmiechem proponowała espresso, ale skoro adwokat przyjął mnie od razu, nie zawracałem sobie głowy niczym do picia. Ola jednak chciała zasugerować, że flirtowałem z każdą napotkaną dziewczyną, najlepiej, gdybym się przyznał, że codziennie i na każdym kroku. Nawet jeśli, nic jej do tego. – Wiedziałem, że będę kawę pił z tobą.
– Ach, widzisz, Konrad – cmoknęła – a ja teraz nie mogę pić kawy.
Ola posłała mi nieodgadnione, przenikliwe spojrzenie; możliwe, że robiła to umyślnie, bo zacząłem się czuć dość niezręcznie. Nie wiedziałem, czy nawiązanie do ciąży pojawiło się specjalnie, czy najzwyczajniej jej stan upoważniał, aby wciąż o tym przypominać. Chociaż ostatni guzik koszuli pod szyją nie został zapięty, poprawiłem kołnierzyk, bo odniosłem wrażenie, że zaczął mnie uciskać.
A może byłem po prostu zmęczony. Zresztą nieustannie towarzyszyła mi myśl o powrocie do Poznania i drażniło mnie, że z każdą kolejną minutą spędzoną z Olą, odkładam to na później. Dość niewdzięczny ze mnie towarzysz, mógłbym powiedzieć, że taki pokroju Kowala, bo skoro nic od niej nie chciałem, nie widziałem sensu spotkania. W dodatku myślami byłem zupełnie gdzie indziej.
– No ale przyznasz, Konrad – nie poddawała się Ola – że rozmawialiście z adwokatem o twojej byłej dziewczynie, prawda? – zapytała, nie kryjąc zadziornego uśmiechu.
– Tak – zaśmiałem się bezgłośnie – przede wszystkim o niej.
Dobrze wiedziałem, że Ola nie darzyła Marty Małeckiej wyjątkową sympatią. Cóż, jeśli w ogóle kogokolwiek darzyła. Zastanawiałem się czasami, skąd wzięła się ta awersja, ponieważ obie nigdy nie miały okazji ze sobą rozmawiać. W tym przypadku niechęć była jednostronna. Nie przypuszczałem też, aby Małecka była świadoma obecności jakiejś tam mojej znajomej czy byłej dziewczyny, bo zupełnie nie przejmowała się takimi osobami. Najwidoczniej Marta została potraktowana jak konkurencja, dlatego nazwanie jej „moją byłą dziewczyną” przyniosło Oli sporo satysfakcji.
Nie pierwszy raz zresztą miała Olka okazję mi to wypomnieć, bo kiedy jeszcze spotykałem się z Małecką wiosną zeszłego roku, powtarzała niby mimochodem, że po wszystkim i tak do niej wrócę. I wróciłem, co prawda tylko raz, ale jednak to zrobiłem.
A później zrobiłem to ponownie – w lipcu tego roku – gdy nie potrafiłem, a właściwie nie chciałem, poradzić sobie z myślami o Hance. Spoglądając teraz na nieco bladą twarz blondynki i w jasnoniebieskie oczy, żałowałem wszystkich tych rzeczy.
Co ty tutaj właściwie robisz?, zapytałem sam siebie, krzywiąc się lekko. Grymas malujący się na mojej twarzy został natychmiast zauważony przez Olę, czego nie omieszkała skomentować.
– Masz minę, jakbyś brzydził się sam siebie – powiedziała jeszcze bardziej rozbawiona. Pewnie nie zdawała sobie sprawy, jak była bliska prawdy. Łaskawie nie uświadomiłem jej, że to przede wszystkim przez nią czułem się zażenowany.
Na szczęście w następnym momencie zjawiła się kelnerka, stawiając przede mną talerzyk ze sporym kawałkiem sernika i cudownie pachnącą kawą. Poprawiła mi humor. Ola na swoją herbatę i szarlotkę nie zareagowała tak entuzjastycznie.
– A ty, jak tam? – rzuciłem w następnym momencie. – Uwiłaś sobie nowe gniazdko ze swoim chłopakiem na Pradze?
Ola posłała mi mrożące spojrzenie, a zaraz potem odwróciła wzrok. Zacisnęła usta, lekko przymknęła powieki – nie wyglądała na chętną do odpowiedzi. Znałem ją całkiem dobrze i od razu zorientowałem się, że nie wszystko było w porządku, ba, musiała zmagać się z czymś poważnym. Minęło kilka długich chwil, zanim przestała bezmyślnie grzebać widelczykiem w swoim cieście i odważyła się znowu na mnie spojrzeć.
– Czy ty w ogóle mu powiedziałaś o ciąży? – zapytałem całkiem poważnie. Po Oli mogłem spodziewać się naprawdę wiele, bo odwalała już gorsze numery. A w zasadzie jeden i to mnie. Czasami odnosiłem wrażenie, że konsekwencje jednego piramidalnego głupstwa wciąż się za nią ciągnęły.
– Powiedziałam – wysyczała. – Może nawet trochę się przejął.
– Nawet trochę? – powtórzyłem głupkowato.
– Nie zostawi swojej żony dla mnie – dodała niespiesznie.
– Nie zostawi… Co!? – zdziwiłem się. Nieświadomie podniosłem głos, więc w następnej chwili Ola warknęła na mnie:
– Przestań!
Blondynka omiotła wzrokiem pomieszczenie, upewniając się, że nikt nie zwrócił na nas uwagi. Później spojrzała prosto na mnie. Widziałem w bladoniebieskich oczach tę dobrze znaną mi desperację i odgadłem, że to, co chciała mi wyznać, nie przychodziło jej łatwo. A ja zdając sobie sprawę, że Ola naprawdę chce podzielić się ze mną swoimi problemami, egoistycznie pomyślałem o ucieczce.
– Jestem w ciąży z kolegą z pracy, który wypiął się na mnie – powiedziała niepewnie ze ściśniętym gardłem. – Najwidoczniej nie każdy jest szlachetnym Konradem Czyżewskim, żeby swojej ciężarnej narzeczonej chcieć przybliżyć nieba – dodała Olka z ironią. Jeśli chciała mnie tym obrazić, to jej się udało, kolejny raz zresztą. – A skoro już tak bardzo chcesz wiedzieć, Konrad, to musiałam z podkulonym ogonem wrócić do rodziców. I to właśnie dlatego się przeprowadziłam.
Niewiele myśląc, przeniosłem wzrok na ciasto, po czym zatkałem sobie usta sporym kawałkiem sernika. To powstrzymało mnie przed rzuceniem niewybrednym komentarzem i pozwoliło zebrać myśli – a tych kotłowało się w głowie stanowczo zbyt wiele.
Zawsze sądziłem, że to relacje Oli z jej rodzicami należały do trudnych, ale z tego, o czym niedawno wspominała, układało im się coraz lepiej – może właśnie dlatego uznałem, nawet byłem przekonany, że wyszła na prostą. Owszem, kiedy widzieliśmy się w lipcu, przyznała, że została z ciążą całkiem sama – wtedy myślałem, że Ola była na tyle przejęta nowym stanem, że wyolbrzymiała. Poza tym wyraźnie chciała wzbudzić we mnie poczucie winy, co niestety jej się udało, bo zadeklarowałem swoją pomoc. Uznałem jednak, że skoro nie miała obiekcji, aby pielęgnować stare nawyki i się ze mną przespać, to nie mogło być aż tak źle.
Próbowałem sobie przypomnieć, czy Ola kiedykolwiek wspominała o tym facecie. Nie znałem go, nie wiedziałem, jaka łączyła ich relacja. Nie wiedziałem o nim nic. Ta jedna, jakby nie patrzeć dosyć istotna informacja o ojcu dziecka wiele zmieniała w postrzeganiu przeze mnie sytuacji Oli – wcześniej po prostu zapomniała wspomnieć, że miała romans z żonatym mężczyzną. Sama wspominała o typowych zachowaniach Kowala, teraz sam mógłbym to mataczenie i sianie zamętu wskazać jako charakterystyczne dla Oli Witkowskiej.
– Powinnaś zamówić sernik, jest naprawdę dobry – odezwałem się wreszcie.
– To jest twój komentarz do tego, co przed chwilą powiedziałam? – prychnęła Ola i rzuciła mi karcące spojrzenie.
Wziąłem głęboki oddech. Na język cisnęło mi się całe mnóstwo rzeczy, których wcale nie chciałem mówić. Nie wiedziałem, czy najpierw zwyzywać samego siebie, że dałem się w to wciągnąć, czy Olę za komplikowanie życia.
– Konrad, pamiętasz, że obiecałeś mi pomóc? – wypomniała mi. – Nie pomyślałeś, że właśnie dlatego chciałam się spotkać?
– A czy ty pamiętasz, Ola, że powiedziałem, że nie wrobisz mnie w bycie tatusiem? – odparłem złośliwie. Wyraźnie się skrzywiła. Cóż, chyba trafiłem w sedno.
– Jakoś ci to nie przeszkadzało się ze mną pieprzyć.
– No i jesteśmy w domu – zaśmiałem się nerwowo, bo czułem ogarniającą mnie bezsilność. Wcale nie dziwiło mnie, że Ola zechciała wykorzystać ten argument. Zresztą sam nawarzyłem tego piwa.
Dupek. Boże, byłem takim dupkiem.
Dobrze wiedziałem, że nie byłem Oli nic winien, wciąż jednak naiwnie liczyłem, że potrafimy się po prostu kumplować bez rozgrzebywania przeszłości. Nic z tego. Ola nadal próbowała wzbudzić we mnie to pieprzone poczucie winy. Jeszcze kilka miesięcy temu mogliśmy się tak bujać: wracać do siebie, zrywać, umawiać się po prostu na seks – teraz miałem tego dość, ona natomiast wskoczyła na zupełnie nowy poziom.
– Więc co mi powiesz, Konrad? – usłyszałem głos pełen pretensji.
Co mogłem jej powiedzieć? Wiedziałem, że nie byłem już tym samym Konradem, który dowiedział się, że jego dziewczyna wcale nie jest w ciąży, tylko został oszukany. Ani tym, który rzuciłby wszystko, łącznie z wymarzonymi studiami, aby wyruszyć z kumplem w podróż życia. Ani też tym, który szukając ulgi, całował Hankę, mniej lub bardziej świadomie łamiąc jej serce. Czułem, że dorosłem, ale po raz kolejny musiałem udowodnić to nie tylko komuś innemu, ale też sobie. Co więc mogłem powiedzieć Oli? Tylko szczerą prawdę.
– Ola – odchrząknąłem. – Niczego bardziej nie żałuję, niż tego, że się wtedy z tobą przespałem – powiedziałem śmiertelnie poważnie, co wyraźnie ją zmyliło. Spojrzałem jej w oczy, wręcz świdrowałem wzrokiem do momentu, aż sama przestała na mnie patrzeć.
– Żałujesz? – powtórzyła z lekkim niedowierzaniem.
– Nie powinienem tego robić – dodałem z naciskiem. Zignorowałem fakt, że Ola próbowała mi przerwać. – Udało ci się mnie sprowokować, a mnie wykorzystywać cię dla własnej satysfakcji. A ja nigdy, naprawdę nigdy – podkreśliłem – nawet nieświadomie, nie powinienem dawać ci nadziei, że jeszcze kiedykolwiek będziemy razem.
– Do czego teraz zmierzasz? – zapytała łamiącym się głosem.
– Przepraszam, Ola – odpowiedziałem z przejęciem. – Przepraszam za wszystko.
Patrzyłem na nią i obserwowałem malujące się na twarzy emocje – cały wachlarz: od złości, przez niedowierzanie, po błagalne spojrzenie. Ola pobladła jeszcze bardziej, a jej oczy się zeszkliły. Powoli zaczął dochodzić do niej sens moich słów i zgasła w niej nadzieja, że jeszcze cokolwiek wskóra. Sam nie byłem na to wszystko przygotowany – widok Oli, która naprawdę nie wie, co powinna ze sobą zrobić, wywołał mętlik w mojej głowie.
Nie zdołałem powiedzieć nic więcej, nie wiedziałem, co mógłbym jeszcze dodać, więc wyszeptałem ostatni raz:
– Przepraszam.
Ola powoli wstała, zupełnie bez słowa. Rozejrzała się za swoją torebką, chwyciła filiżankę, wzięła pierwszy i ostatni łyk herbaty. Zatrzymała się w połowie kroku, najwidoczniej chciała coś powiedzieć, ale z jej ust nie wydobyły się żadne słowa. Stała tak przez moment, a potem zostawiła mnie przy stoliku samego w tej kawiarni z jakże krzykliwym wystrojem, przy kawie i serniku. A ja, jak najbardziej podły człowiek na świecie, poczułem tylko ulgę.

*

Droga do Poznania ciągnęła się niemiłosiernie, podróżowanie w piątkowe popołudnie jak zwykle okazało się koszmarem. Starałem się nie myśleć o tym, co właśnie zostawiałem za sobą, chociaż gdy stawałem w korku, myśli momentalnie zaczynały kotłować się w głowie. Potrzebowałem się wyciszyć, obawiałem się jednak, że nie będzie mi to dane tego wieczora.
Kolejnym przystankiem była ulica Wojskowa. Na miejsce dotarłem grubo po godzinie osiemnastej, w drzwiach mieszkania przywitała mnie Joanna – była nieco zaskoczona, bo według niej zjawiłem się dość wcześnie. Choć przyszło mi to na myśl, nie powiedziałem, że w Warszawie zmarnowałem już i tak zbyt wiele czasu. Zaciągnąłem do przedpokoju walizkę z rzeczami z Torunia. Stanąłem w przejściu i nie wiedziałem, czy bagaż powinienem zostawić w tym miejscu, czy przenieść do któregoś z pokoi; a może ustawić przy kanapie w salonie, gdzie prawdopodobnie miałem spędzić najbliższą noc. Joanna już się wycofywała do kuchni, więc myśląc, że zostałem sam, ciężko oparłem plecy o ścianę, przymykając na chwilę powieki. Joanna jednak musiała się zatrzymać, gdy usłyszała moje głębokie westchnięcie. Po jednej sekundzie spokoju usłyszałem lekką irytację, którą Joanna próbowała zakamuflować rozbawieniem:
– Jeśli jeszcze jeden Czyżewski przyniesie do tego mieszkania swoje zmartwienia, to nie przepuszczę go przez próg.
Otworzyłem oczy i lekko przekręciłem głowę. Najwidoczniej któryś z Czyżewskich musiał Joannę porządnie zdenerwować – stała z wymierzonym we mnie palcem wskazującym, a drugą dłoń oparła o biodro. W odróżnieniu od grymasu malującego się na twarzy, Myszka Minnie narysowana na jasnoróżowej bluzie uśmiechała się uroczo. Doprawdy był to tak rzadki i niespotykany widok, że kąciki moich ust mimowolnie się uniosły. Joanna posłała mi zimne spojrzenie, w końcu próbowała wyglądać groźnie.
– O to się nie martw. Została tylko nasza trójca – wymamrotałem, boleśnie świadom prawdziwości tych słów.
W tym samym momencie drzwi sypialni się otworzyły i pojawił się Emil. Jako że pokój znajdował się dokładnie naprzeciwko kuchni, oboje stali teraz na wprost siebie w odległości kilku metrów – a ja, pomiędzy nimi, nie mogąc się zdecydować, na które z nich spojrzeć. Zorientowałem się, że znalazłem się w nieodpowiednim miejscu. Domyśliłem się od razu, który z Czyżewskich zdenerwował Joannę.
– Coś się stało? – Emil popatrzył na mnie wymownie, sugerując, że przyciągnąłem ze sobą kłopoty. Swoją drogą, nic nowego, chociaż tym razem wyglądało na to, że to on coś przeskrobał.
– Nie – odparła Joanna zuchwale – tak tylko z Konradem rozmawiamy.
Zanim jej narzeczony zdążył zareagować, Joanna odwróciła się na pięcie i zniknęła w kuchni. Na usta cisnął mi się złośliwy komentarz, jednak ponownie zerkając na Emila, uświadomiłem sobie, że nie byłby to najlepszy pomysł, aby wypowiedzieć go na głos. Zacisnął usta i zmarszczył czoło, gdy szybko otaksował mnie wzrokiem. Nie zdziwiłbym się, gdyby wystarczyło tylko jedno słowo, aby z chęcią wyładował na mnie swoją frustrację.
– Masz zamiar zostawić tę walizkę na środku? – usłyszałem w następnej chwili. – Może znajdziesz dla niej odpowiednie miejsce?
– Może mała podpowiedź?
– Możesz wrócić do matki – rzucił Emil z wyraźnie słyszalną złośliwością w głosie. Cudem powstrzymałem się przed przewróceniem oczyma, zamiast tego, licząc, że Emil to doceni, postawiłem na całkowitą szczerość i odparłem spokojnie:
– Nie wykluczałem takiej możliwości.
– Ale najpierw chciałeś spróbować u ojca? – mówiąc to, ruszył przed siebie, zostawiając mnie ze zdumieniem wymalowanym na twarzy.
Zwykle to ja nazywałem go „ojcem”, aby wbić mu szpilę, sam z siebie wspominał o tym bardzo rzadko, a na pewno nie po to, aby dopiec mnie. Sądząc po złośliwym uśmiechu, który dostrzegłem, uznałem, że Emila rozbawiło go moje zdezorientowanie. Czyli tym razem to on naigrawał się ze mnie.
Emil przystanął przy wejściu do salonu, które znajdowało się tuż przy tym do kuchni. Kiedy otworzył drzwi, na korytarzu natychmiast pojawił się Szarlej, szybko przemknął obok jego nóg i podbiegł do mnie – jak zwykle pies cieszył się na mój widok najbardziej. Przykucnąłem przy czworonogu i zacząłem głaskać za uszami, gdy zaszczekał.
– Jak poszła rozmowa z adwokatem? – usłyszałem pytanie Emila. Na moment przestałem łaskotać psa, by na niego zerknąć. Po jego uśmieszku nie było już śladu.
– W porządku – odpowiedziałem lakonicznie, wzruszając ramionami, nie wiedziałem zresztą, co jeszcze mógłbym na ten temat powiedzieć. To spotkanie z Olą mogło wydawać się znacznie bardziej interesujące, jednak na ten temat w ogóle nie chciałem się wypowiadać.
Wiedząc, że nie powiem mu nic więcej, Emil wziął głęboki oddech, po czym rzucił niby od niechcenia, zmieniając temat:
– Mój znajomy na do wynajęcia mieszkanie w okolicy. Uprzedziłem go, że się z nim skontaktujesz.
Przed tym, jak Emil zniknął mi z oczu, w odpowiedzi tylko skinąłem głową, nie chcąc od razu udzielać jednoznacznej odpowiedzi. Kiedyś pewnie nie zastanawiałbym się nad tym, ba, cieszyłbym się, że Emil wszystko ogarnął. Teraz jednak nie chciałem, żeby załatwiał sprawy za mnie. Przez długi czas traktowałem Emila jak złotą rybkę spełniającą marzenia, wykorzystując fakt, że zrobiłby on naprawdę wiele, bylebym tylko ja nie wymyślił czegoś naprawdę głupiego. Może zaczynałem dorastać, skoro zacząłem postrzegać siebie jako żałosnego, rozpieszczonego dupka.
Od pewnego czasu szukałem w Poznaniu odpowiedniego lokum, z marnym skutkiem, poniewczasie orientując się, że w trakcie lata i na początku września wszystkie najciekawsze oferty musiały już zostać sprzątnięte sprzed nosa. Tymczasem zjawia się Emil, a znając go, śmiałem twierdzić, że prawdopodobnie miał gotowe rozwiązanie i załatwia sprawę. Mimo wszystko zamierzałem skorzystać – niezależnie, jak złośliwy potrafił być Emil, wszystko to robił z troski.
– A ty co o tym myślisz, stary? – Popatrzyłem na psa, naiwnie licząc, że uzyskam jakąś odpowiedź. Szarlej zaszczekał, chociaż to pewnie przez to, że przez dłuższy moment zaprzestałem głaskania.
Zostawiłem swoją walizkę przy szafie w korytarzu, gdzie pewnie najmniej przeszkadzała i przeszedłem do salonu. Nie zdziwił mnie widok Agnieszki z kolorowanką, Emil natomiast zdążył rozsiąść się na fotelu bliżej wyjścia na balkon i skrył się za okładką jakiegoś branżowego magazynu. Zaraz za mną wbiegł pies, który natychmiast ułożył się przy nogach kilkulatki kucającej przy ławie. Agnieszka nawet nie zerkając na zwierzaka, zmieniła pozycję, aby Szarlej mógł położyć przednie łapy na jej udach. Dopiero po chwili mnie dostrzegła i uśmiechnęła się szeroko.
– Konrad, porysujesz ze mną?
Tak naprawdę miałem co robić – chciałem tylko zostawić rzeczy, wziąć szybki prysznic i wybrać się na Taczaka, ale nie mogłem jej odmówić, dlatego przykucnąłem przy ławie. Agnieszka w tym czasie wcisnęła mi w dłoń ołówek, fioletową kredkę i zielony pisak.
– Michał przywiózł dla ciebie dmuchany materac, żebyś w razie potrzeby nie musiał spać na kanapie – powiedział nagle Emil, dlatego łypnąłem na niego okiem, po czym odpowiedziałem od niechcenia:
– Miło z jego strony.
– Chyba że wolisz spać u Hani – dodał, udając, że powiedział to do siebie. Wciąż nie wiedziałem, czy Emil już pogodził się z faktem, że związałem się z Hanką na poważnie, czy jednak nadal zamierzał szafować uwagami, że nie byłem chłopakiem dla niej. Cóż, po raz kolejny przekonałem się, że chciałem coś przed kimś udowadniać i tym samym pokazać Emilowi, jak bardzo się mylił. Zignorowałem więc jego uwagę. – Misiek przed wyjściem mówił, że się do niej wybieracie.
– Tutaj masz kartkę – powiedziała do mnie Agnieszka w tym samym czasie, natychmiast przeniosłem na nią wzrok. Dziewczynka, zupełnie nieczuła na naszą konwersację, wyrwała z bloku rysunkowego jeden arkusz i podsunęła mi go z ciężkim, wręcz teatralnym, westchnieniem. Miała tyle na głowie: kredki, flamastry i kartki, należało wszystko posegregować, wybrać odpowiednie kolory. W dodatku musiała zająć się psem, który nieustannie domagał się głaskania – to były bardzo poważne zadania, nic dziwnego, że chciała choć trochę zachowywać się jak dorosła.
Kiedy przejąłem kartkę, jeszcze raz zerknąłem na Emila, ale najwidoczniej przestała go interesować ta rozmowa, bo wrócił do czytania. Wybrałem do rysowania ołówek (tak się akurat składało, że był z My Little Pony) i już chciałem zacząć coś szkicować, kiedy z kuchni dobiegł głos Joanny, która wołała córkę. Agnieszka posłusznie wstała, zrzucając z siebie biednego Szarleja, chociaż wyraz jej twarzy wcale nie wskazywał, że podoba jej się nawoływanie mamy.
– O czymś jeszcze wspominał Michał? – rzuciłem, gdy zostaliśmy z Emilem sami.
– Tylko tyle, że wychodzi i wróci późno – odpowiedział Emil bez większych emocji. Po chwili zastanowienia oderwał wzrok od gazety i przeniósł go na mnie. Popatrzył podejrzliwie, być może oczekując odpowiedzi na pytanie, którego wcale nie zadał. – W ogóle był dziś mało rozmowny i wyraźnie nie w humorze.
– Więc to nie jeden Czyżewski zdenerwował dziś Joannę, a dwóch – wymamrotałem, na co Emil zmierzył mnie wzrokiem, a później ponownie schował się za okładką.
Zastanawiałem się chwilę, co ze sobą zrobić. Siedziałem na podłodze przy ławie w kompletnej ciszy, obracając ołówek między palcami, aż w pewnym momencie nie wytrzymałem i wyrzuciłem z siebie:
– Widziałem się dzisiaj z Olą.
Emil zamknął gazetę i położył ją sobie na kolanach. W milczeniu patrzył na mnie z pobłażaniem, aż zaczynałem żałować, że się odezwałem. Pod wpływem jego ciężkiego spojrzenia traciłem cały rezon. Myliłem się, jeśli sądziłem, że będę mógł z nim porozmawiać jak z przyjacielem, bo to zaczynało przypominać niezręczną rozmowę z ojcem. Strzępki rozmowy Joanny z Agą, która próbowała wytłumaczyć mamie, że wcale nie jest tak późno i może się jeszcze pobawić, tylko potęgowały to uczucie.
– Interesujące – powiedział wreszcie Emil. Dął od niego ten nieznośny, znajomy chłód, ten zarezerwowany tylko dla mnie. – Czy to na pewno coś, o czym chciałbym wiedzieć?
– Jeśli było to nasze ostatnie spotkanie, to pewnie chciałbyś – odparłem, a on prychnął pod nosem i znów uśmiechnął się nieco złośliwie.
– Szkoda tylko, że tak późno – odrzekł. – Sugerowałem ci to…
– Wiem – przerwałem mu stanowczo. – Sugerowałeś to już niejednokrotnie. Chyba chcę przez to powiedzieć, że miałeś rację – przyznałem. Po moich słowach, o dziwo, wyraz twarzy Emila nie zmienił się ani trochę. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że on doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a ja tylko dokarmiłem jego ego. – Ale nie we wszystkim masz rację, sorry – dodałem, podnosząc się z podłogi.
– Udowodnisz mi, że się mylę w pewnych kwestiach? – zapytał, uśmiechając się, tym razem całkowicie szczerze. Też się uśmiechnąłem. Niektórych rzeczy byłem stuprocentowo pewien. W odpowiedzi skinąłem głową.
Uznając, że nasza rozmowa skończona, wyszedłem z salonu, minąłem kuchnię, w której Aga nadal próbowała wytłumaczyć mamie, że to za wcześnie na kolację. Za mną jak cień poczłapał Szarlej. Wcale mnie nie zdziwiło, że w pokoju zajmowanym przez Miśka na podłodze leżał już nadmuchany materac – zajmował większość podłogi, więc mógł stanowić zagrożenie dla Michała, jeśli ten miał wrócić nietrzeźwy. Zamknąłem za sobą drzwi, po czym usiadłem na tymczasowym posłaniu, które nieco się zapadło. Pies położył się przy mnie, pełen nadziei, że jednak się nim zainteresuję. Chwyciłem za telefon, by zadzwonić do Hanki.
– Błagam, powiedz mi coś miłego – zacząłem bez żadnego słowa przywitania, kiedy odebrała po kilku sygnałach. Przez moment próbowała stłumić swój śmiech, to była najlepsza rzecz, jaką słyszałem do tej pory w ciągu dnia.
– Pokochasz grillowane warzywa, które będą na kolację – powiedziała rozbawiona. – To miłe, prawda?
– Myślałem o czymś innym – odpowiedziałem bez przekonania. – Że mogłabyś się zgodzić na porwanie. Że dasz się porwać na cały wieczór.
– Ale przecież przychodzi Misiek i gramy w planszówki, pamiętasz? – zapytała niepewnie, ściszonym głosem, na co miałem ochotę westchnąć.
Nie zapomniałem o tym, zdawałem sobie sprawę, gdzie poszedł Michał, ale miałem resztki nadziei, że uda się te plany przełożyć, ot, chociażby na następny dzień. Po jej reakcji i tonie głosu zrozumiałem, że powinienem wybić to sobie z głowy.
– No, wiesz, Konrad, wspominałam ci o tym, że to taka nasza coroczna tradycja przed rozpoczęciem semestru – Hanka starała się łagodnie wytłumaczyć. Swoją drogą zupełnie niepotrzebnie, bo choćbym błagał, jej plany się nie zmienią. – Chyba wytrzymasz, jeśli połowę wieczoru spędzimy w większym gronie, no nie?
– Dawno mnie tak nikt nie spławił, wiesz? – odparłem, starając się, aby to zabrzmiało jak żart.
– Przyjdźcie na dziewiątą – oznajmiła jedynie; zapewne nie zdawała sobie sprawy, że Misiek już był w drodze. – Prawie całe popołudnie staram się, żeby nikt nie siedział głodny przez cały wieczór, więc mam nadzieję, że kiedy już się zjawisz, docenisz moje wysiłki. I przepraszam, Konrad, ale to zły moment na rozmowę, bo zaraz muszę wyjąć babeczki z piekarnika.
– Nie musisz przecież tego robić – rzuciłem. Szarlej w tym momencie zaczął mnie szturchać nosem, abym jednak poświęcił mu trochę uwagi. Podrapałem go za uchem, aby przestał się wiercić.
– Czego? – odburknęła Hanka. – Wyjmować babeczek?
– Czipsy i piwo w zupełności by wystarczyły.
– Pff… – prychnęła. – Jakoś Misiek nigdy nie miał obiekcji.
Co do tego, że Michał będzie zachwycony, nie miałem żadnych wątpliwości, by go zadowolić, wystarczyła mu bowiem jedynie micha jedzenia. Najlepiej jeszcze, gdyby mu to jedzenie przynosić do łóżka. Chciałem o tym nawet Hance subtelnie przypomnieć, ale w następnej chwili coś zapiszczało po drugiej stronie i usłyszałem, jak Hanka bierze głęboki oddech.
– Timer. Muszę kończyć. – Rozłączyła się.
– Ale ja potrzebuję dziś ciebie, a nie tej cholernej gościnności – powiedziałem sam do siebie. Opadłem ciężko na materac, który zafalował, a Szarlej uznał to za doskonałą zabawę. – Serio, stary? Może lepiej pomógłbyś mi go porządnie nadmuchać, zamiast się ekscytować.
Szarlej jednak wolał się ekscytować.

5 komentarzy:

  1. Najpierw czekam, aż załaduję się rozdział - ale widzę komunikat z lewej strony i mój tekst "ooo! im dłużej tym lepiej" więc cieszy mnie fakt, że nie zostawić mnie tylko z 40 rozdziałami. Zresztą pamiętaj - ja czekam na bonus :D nawet możesz tylko dla mnie coś napisać na święta :D (taki żarcik)

    wracając jednak do rozdziału...

    Rozumiem Konrada - też ciężko było mi wyjechać z Torunia, choć spędziłam tak tylko urlop, ale to miasto w którym się zakochałam, te zakamarki, a do tego pierniki na każdym rogu! To miasto, które oczarowuję zwłaszcza tak artystyczne dusze jak Konrad, bo jako fotograf dla mnie jest artystą :D Chociaż... pojechał do Warszawy, chłopak sobie na prawdę tym romansem mocno nagrabił i jednak musiał złożyć swoją wersję u adwokata. Szkoda mi go, bo niby inne miasto, inna firma a błędy i tak ciągną się za nim. Chociaż... mógł zainteresować się fotografią na poważnie, wtedy by nie musiał czekać na opinie Małeckiego, którego nie znoszę! Myśli, że mu wszystko wolno, phi! Niech przegra ten rozwód (wiem, że to mało prawdopodobne) ale niech mu za te gierki noga się podwinie i odczepi się wtedy od biednego Czyżewskiego. Na dodatek Ola - ja nie wiem czego ta panna chce, choć! Czytając ten rozdział tak sobie myślałam - kurde, a może faktycznie to on jest ojcem, dlatego nie chce nic mu powiedzieć o tym. Wtedy moje serce by pękło bardziej niż Hance! Bo ta Ola mnie normalnie irytuje, zdecydować się nie może i niech tylko nie zwala winy na buzujące w niej hormony. Konrad jest teraz Hanki, która działa na niego zdecydowanie 100 razy lepiej, bo dzięki niej właśnie stał się bardziej ogarnięty, dojrzał i chce to też wszystkim udowodnić.
    Co do Emila i propozycji mieszkania - miałam w sumie cichą nadzieję, że chłopak znajdzie coś i zaproponuje Hance wspólne mieszkanie xd albo właduję się jej na Taczaka, ale poczekamy jak się ta sprawa rozwinie. Chociaż... tutaj mamy też Miśka i jego dąsy jak baba w ciąży... coś czuję, że on ma jakiś problem bo te humorki się już trochę ciągną... i dlatego jest taki a nie inny.
    To chyba na koniec i czekam na następny... nie trzymaj nas długo w niepewności.

    ps. zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Melduję się na stanowisku! Rozdział przeczytany, kurtynę milczenia spuszczę na fakt, że historii bliżej do końca niż dalej (ale jednocześnie liczę na to, że ruszą "Samoloty...", więc nie będę aż tak cierpieć) i postaram się skomentować to w miarę zwyczajnie, spójnie i z sensem. Co może nie wyjść, uprzedzam z góry, bo rzadko kiedy wychodzi.

    Cieszę się, że ten rozdział w pełni należał do Konrada. Wydaje mi się, że w porównaniu do Hanki, i jej perspektywy, jest on bardziej spokojny, taki chłodno myślący, bez zbędnej paniki podchodzący do tego, co na niego czeka. Taki naprawdę dojrzały, bo choć Hanka ma swoje momenty, to wciąż przebija przez nią ta początkowa trzpiowatość i odrobina takiego jeszcze dziecinnego nalotu. Pewnie głównie przez jej dąsy i humorki, ale wciąż... z tej dwójki to właśnie w Konradzie widzę tego bardziej dojrzałego. I pewnie gdzieś już o tym wspominałam, ale starsznie podoba mi się, że w tej historii widać zmianę jaką przechodzą bohaterowie i że nie jest to wynik jednego czy dwóch rozdziałów, ale kilkunastu, i jest to naprawdę naturalny proces. Nie zazdroszczę mu tej sprawy z rozwodem Małeckiego, ale może dobrze się złożyło? Takie mocne zamknięcie pewnego rozdziału w swoim życiu, na cztery spusty, zasuwę i zabić dębowymi deskami, co by żadne demony już nigdy się stamtąd nie wydostały. Mam tylko nadzieję, że nie dojdzie jednak do spotkania z prawie już byłą żoną Małeckiego, co? Bo bycie zdecydowanym i dojrzałym to jedno, ale stanąć twarzą w twarz ze swoją byłą, będącą wówczas żoną szefa, co skumulowane doprowadziło go do ślepej życiowej uliczki to zupełnie coś innego.

    Emil, jak zawsze niezawodny, co, tak swoją drogą? Mam wrażenie, że jak człowiek potrzebuje kogoś, kto zdecydowanie NIE będzie poklepywał po plecach, używał wyświechtanych sloganów i zapychał słodkimi babeczkami dla poprawy humoru, to może walić do niego jak w dym ;) Ale to jest dobre, a najbardziej dla Konrada, który czasami potrzebuje takiego kopniaka w tyłek, co by się ogarnąć. Ponadto podoba mi się ich relacja. Nie bardzo pamiętam od kiedy Konrad jest świadomy faktu, że to Emil jest jego ojcem, ale wypada to znacznie prawdziwiej niż polukrowane relacje ojca z synem, gdzie wszystko jest cudowne i różowe. To prawie jak z przyrodnim rodzeństwem, których relacje przedstawiane są dość skrajnie, albo nienawiść albo miłość totalna, i rzadko kiedy można zobaczyć/przeczytać o tym, co pomiędzy i jak czasami trudno, albo jak czasochłonne jest wypracowanie pewnych relacji. Ale idźmy dalej, zanim popłynę z tematem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dochodzimy do Oli, której niezdecydowanie, wyrachowanie, złośliwość i wyniosłość są tak irytujące, że pewnie udusiłabym ją już po pięciu minutach znajomości. Serio, kiedy ta laska się ogarnie i zrozumie, że czas na dąsy i humorki (które, swoją drogą, w wykonaniu Hanki są jakby zabawniejsze) przeminął i zamiast próbować omotać kolejnego faceta, czyniąc z niego tatusia faktycznego czy zastępczego, wziąć się za siebie i przygotować na przyjście na świat dziecka? Tego, że ma je akurat z żonatym mężczyzną nie zamierzam oceniać, w koncu nie znamy pełnej historii ich znajomości, a piętnowanie kobiety, tylko dlatego, że uwikłała się w jakąś relację z mężczyzną, który ma już żonę, uważam za idotyczny, tak w książkach czy opowiadaniach, a już zwłaszcza w realnym życiu. Uważam to akurat za niesprawiedliwe, bo do tanga zawsze trzeba dwojga, a już tłumaczenie jakoby kobieta była tą złą, bo uwiodła, bo sięgnęła co nie jej, etc., to już totalny kretynizm. Ale wracając do rozdziału, zanim całkowicie znów popłynę, uwalniając słowotok w formie pisemnej, Ola po prostu jest irytującą postacią. Może i jakoś przeżyłabym fakt, że próbuje robić nie tak ciche podchody do Konrada, świadomie ignorując fakt, że jest on z Hanką, ale to jej wywyższanie się, tak w stosunku do kelnerki, jak i Kowala, wyśmiewając jego plany, cóż, bardzo, bardzo nie lubię takich ludzi. To chyba jedyna postać w Twoim wydaniu, poza Czarkiem, oczywiście, i siostrą Hanki, która wzbudza we mnie tak negatywne uczucia. I przyznam szczerze, że nie zrobiło mi się ani trochę żal, gdy została odrzucona przez Konrada. Serio, zasłużyła na to by ktoś wreszcie zrzucił jej z głowy tę księżniczkowatą koronę. Mam tylko nadzieję, że ze względu na dziecko, trochę się ogarnie, bo z takim podejściem do świata i do ludzi długo i daleko nie zajedzie.
      I tak jeszcze tylko na koniec wspomnę jak słodkie było to Konradowe "Ale ja potrzebuję dziś ciebie, a nie tej cholernej gościnności". Ech, gdyby nie Misiek u Hanki pewnie byłoby znacznie bardziej interesująco niż przekąski i planszówki, co? ;>

      No, to myślę, że chyba napisałam wszystko, co chciałam - a przynajmniej to, o czym pamiętałam.
      To do następnego rozdziału ;*

      Usuń
  3. Witaj! Idę nadrabiać zaległości :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeej, to Ty! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! :D

      Usuń

Dziękuję za komentarz!

Jeśli nie chcesz się logować lub po prostu nie posiadasz konta, użyj opcji "Nazwa/adres URL"